Zatrzymanie Janusza Palikota na chwilę odwróciło uwagę od rozdętej ponad miarę „sprawy Barskiego”. Ale raczej nie na chwałę prokuratury. Zarzuty: wyłudzenie blisko 70 mln zł od kilku tysięcy osób, które zainwestowały w upadający biznes alkoholowy byłego polityka. Refleksje nad wzlotami i upadkami Palikota szybko przykryły jednak komentarze związane ze sposobem zatrzymania go i wątpliwości co do poszanowania prawa do obrony. Po pierwsze, Palikota zatrzymano, zamiast wezwać na przesłuchanie w charakterze podejrzanego – jak się to rutynowo powinno robić w sprawie, która ciągnie się od dawna i o której podejrzewany doskonale wie. Po drugie, zatrzymano go niczym jakiegoś mafiosa (telewizje pokazały wyprowadzanie Palikota skutego kajdankami). A przecież nie ukrywał się, nie stawiał fizycznego oporu, nie jest napakowanym trzydziestolatkiem, ale starszawym już panem. Więc dlaczego tak? Bo u nas taki już rytuał – dawno zapomnieliśmy, że jest on sprzeczny z prawem, które nakazuje używać środków „proporcjonalnych” do sytuacji i najmniej dolegliwych.
Obrońcy Palikota dopiero złożą zażalenie na sposób zatrzymania. Ale już złożyli skargi do sądu i do prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej na naruszenie tajemnicy adwokackiej i obrończej. A prezes NRA Przemysław Rosati wystąpił o wyjaśnienia do prokuratora generalnego. Oczywiście jest to element strategii obrończej, ale zachowanie prokuratury rzeczywiście wydaje się niepokojące. Prokurator przyznał, że przy zatrzymaniu podejrzanego zabezpieczono i przejrzano jego telefon, a w protokole opisano zawartość odczytanej z niego korespondencji, w tym korespondencji z adwokatem. Nie zaprzeczył, że informacji z tej korespondencji użył we wniosku do sądu o tymczasowe aresztowanie.