Szymon Hamlet
Dylematy Szymona Hamleta Hołowni. Startować czy nie startować, oto jest pytanie
Już z prezydenckiego podium w swoim wyborczym debiucie zdawał się zapowiadać: „Do zobaczenia za pięć lat”. Zakładając później Polskę 2050, co najwyżej zawierał kompromis z realiami, żeby przetrwać ten okres w bieżącej polityce. Również pod kątem prezydenckich wyborów tak mocno zabiegał o stanowisko marszałka Sejmu, które dało mu upragniony państwowy format i medialną ekspozycję. I kiedy „sejmflix” trwał w najlepsze, niesiony na fali popularności znajdował w sondażach „solidną nadzieję na to, żeby w takich wyborach wziąć udział”. Ba, nawet w sierpniu wciąż „poważnie o tym myślał”. Ale ostatnio najczęściej już ucieka przed takimi pytaniami.
I trudno się dziwić, bo dzisiaj sondaże już nie dają podstaw do nadziei. Ani na zwycięstwo, ani nawet na przyzwoity wynik, dorównujący tamtemu sprzed pięciu lat, czyli w okolicach 13 proc. Bo o ile na początku roku Hołownia regularnie zbierał po ok. 25 proc., idąc łeb w łeb z Rafałem Trzaskowskim i potencjalnym kandydatem PiS, o tyle teraz z trzykrotnie niższym wynikiem ściga się już tylko ze Sławomirem Mentzenem o trzecie miejsce. Jego poparcie idealnie się zresztą pokrywa z notowaniami Trzeciej Drogi, co pokazuje, że magia laski marszałkowskiej całkiem już wyparowała, a nazwisko Hołowni nie gwarantuje nadwyżki ponad partyjne rozkłady. Nawet „dociążanie się” zagranicznymi wizytami, jak ostatnio w Turcji u Erdoğana, ma ograniczony efekt. Jest zatem skazany na swoją kategorię wagową, bez widoków na przebijanie wyższych sufitów. Tymczasem cała ta kreacja zbudowana była właśnie na marzycielskiej obietnicy oddolnego marszu ku wielkiej zmianie.
Hołownia szuka alibi
W ostatnich miesiącach chyba głównie czekał na ofertę od Donalda Tuska, która jednak nie nadeszła i pewnie już nie nadejdzie.