Kraj

Duda przespał pierwsze dni powodzi i wziął Kempę do pomocy. Urząd dramatycznie go przerasta

Andrzej Duda w Głuchołazach Andrzej Duda w Głuchołazach Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Na jakimś poziomie ten zagubiony, latami zdominowany przez Jarosława Kaczyńskiego prezydent „z kaprysu prezesa” budzi nawet sympatię. Ale to taka protekcjonalna sympatia, granicząca ze współczuciem dla kogoś, kto znalazł się na stanowisku, które go dramatycznie przerasta.

Nie ma Andrzej Duda ani dobrej passy, ani dobrej prasy w związku z powodzią. Atakowany nieustannie przez PiS, a obecnie intensywnie pracujący na froncie pomocy dla powodzian 70-letni nestor działalności humanitarnej i charytatywnej Jerzy Owsiak udzielił reprymendy niemal o pokolenie młodszemu prezydentowi: „Panie prezydencie, to jest właśnie ten czas, który pan przespał, który jakby pana pokonał. To jest ten czas, w którym pan powinien być z ludźmi”.

Powiedział to w czwartek 19 września w „Fatach po faktach” TVN24, informując jednocześnie o swoim liście do prezydenta, w którym to każe mu się wstydzić, że nie pojechał na tereny objęte powodzią i w dodatku udaje się za granicę (na posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego ONZ).

Beata Kempa, doradczyni Dudy

Andrzej Duda na podróży po Dolnym Śląsku spędza piątek, a porusza się w towarzystwie swojej nowej doradczyni, posłanki Suwerennej Polski Beaty Kempy, która nie dość, że jest nielubiana i notorycznie wyśmiewana w różnych złośliwych memach, to na dodatek prokuratura właśnie wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w firmowanej przez nią akcji charytatywnej z 2018 r. „Tornistry dla Aleppo”. Nie wiem, co Duda widzi w zdecydowanie nieporażającej intelektem Beacie Kempie, ale ta z całą pewnością mu ani nie doradzi, ani nie pomoże.

Filmy z błąkającym się po zniszczonych przez powódź ulicach Andrzejem Dudą i Beatą Kempą też nie wyglądają korzystnie na tle relacji ze sztabu kryzysowego, któremu osobiście przewodzi Donald Tusk. A przecież można było stanąć od razu, pierwszego dnia powodzi, ramię w ramię z premierem i powiedzieć, że w obliczu tragedii, jaką jest klęska żywiołowa, spory polityczne zostają zawieszone i Pałac Prezydencki wraz z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego będą współpracować z rządem ponad podziałami. Tylko tyle i aż tyle. Społeczeństwo odebrałoby to bardzo dobrze, ale doradcy Dudy (i najważniejszy z nich Marcin Mastalerek) uznali zapewne, że byłby to dowód słabości. Cóż, jeśli tak sądzą, to po prostu nie mają racji i nie rozumieją nastrojów społecznych w czasie klęsk żywiołowych.

Nie można powiedzieć, że Duda nie uczynił nic. Udostępnił swoją rezydencję w Wiśle na potrzeby dzieci, które straciły dostęp do swoich szkół. Ładny gest, ale bardzo skromny. Prezydent dysponuje rosnącym z kadencji na kadencję budżetem, z którego na pewno dałoby się ad hoc wysupłać dobre kilka milionów złotych. Owsiak ma rację – Duda przespał pierwsze dni powodzi i teraz musi się wykazać. Oczywiście, jeśli zależy mu na popularności. Powinno mu jednakże zależeć, bo po złożeniu urzędu będzie mógł stworzyć swoją partię albo przynajmniej frakcję partyjną. Nawet najgorszy prezydent (a Dudzie trudno odmówić pretendowania do tego zaszczytnego miana) ma z zasady dwucyfrowe poparcie. Przesądza o tym sam majestat urzędu, robiący na części wyborców wyjątkowe wrażenie.

Dlaczego Duda nie przyjechał wcześniej

Dziś, w piątek, Duda stara się naprawić swoje błędy z poprzednich dni. Pochwalił szefa MON i wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza za dobrą robotę wojska i obiecał natychmiast podpisać nominację dla Marcina Kierwińskiego, który ma zostać ministrem-pełnomocnikiem rządu do spraw odbudowy popowodziowej. Poinformował też o przekazaniu do Ministerstwa Finansów 3 mln zł (częściowo kosztem premii dla pracowników kancelarii prezydenta) na cele związane z odbudową. Mało jak na prezydenta, jakkolwiek do tego trzeba doliczyć 18 ton darów, które zebrano pod patronatem pary prezydenckiej. Poza tym Duda mógłby sam wymyślić, co by tu sfinansować, zamiast wrzucać gotówkę do wielkiego państwowego wora.

Podczas briefingu prasowego w Głuchołazach Duda tłumaczył się również z tego, dlaczego nie przyjechał wcześniej. Otóż nie chciał się narażać na zarzut, że służby muszą się zajmować ochroną prezydenta zamiast powodzianami. To niemądre i naiwne tłumaczenie. Zresztą gdyby przyjechał z Tuskiem, choćby na dwie, trzy godziny, żadna dodatkowa trudność logistyczna by z tego nie wynikła. Co do Jurka Owsiaka, to zamiast mu powiedzieć (na przykład), że nie ma racji, ale dziękuje mu za zebranie 40 mln zł dla powodzian, to podziękował za zaangażowanie… episkopatowi.

Tymczasem zbiórka na Caritas ma się odbyć dopiero 22 września, podczas niedzielnych mszy. Jestem ciekaw, czy Kościołowi uda się zebrać więcej niż WOŚP. To dla Kościoła bardzo prestiżowy wyścig, więc na pewno się postara. Intuicja podpowiada mi jednak, że przegra i ogłosi, że się z nikim nie ścigał.

Andrzej Duda wolno się uczy

Wizyta prezydenta Dudy w Lądku-Zdroju i Głuchołazach była chyba daremna. Nie przyniosła mu korzyści wizerunkowej, bo była spóźniona, a poza tym bezproduktywna. Po prostu nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Ot, oświadczył, że była powódź i potrzebne są m.in. osuszacze przemysłowe. A przecież mógł powiedzieć coś, co należy do jego kompetencji, np. nakreślić sytuację powodziową w wymiarach europejskich, poinformować o działaniach interwencyjnych Unii Europejskiej, a w szczególności o jakiejś inicjatywie prezydenckiej. Duda rozmawiał wprawdzie przez telefon z niezwykle popularnym prezydentem Czech Patrem Pavlem, ale nic konkretnego z tego nie wynikło. A mogło. Świetna okazja, by zrobić coś razem z Czechami i zatrzeć fatalne wrażenie po dyplomatycznej i finansowej porażce związanej z kryzysem wokół elektrowni Turów i szkodami środowiskowymi, jakie wyrządziła naszym sąsiadom.

Andrzej Duda bardzo wolno się uczy. Mimo pewnych postępów wciąż jest człowiekiem nieporadnym, zależnym od zradykalizowanego ideologicznie środowiska oraz karierowiczów, którzy mu imponują. Na pewno ma dużo dobrej woli, ale nie czuje i nie rozumie, czym jest demokratyczne państwo prawa, a zwłaszcza państwo świeckie, chroniące prawa mniejszości i zwalczające dyskryminację.

Na jakimś poziomie ten zagubiony, prawie nieznający angielskiego, przez lata kompletnie zdominowany przez Jarosława Kaczyńskiego, często zupełnie nieumiejący się znaleźć i odnaleźć prezydent „z kaprysu prezesa” budzi nawet sympatię. Ale to taka protekcjonalna sympatia, granicząca ze współczuciem dla kogoś, kto znalazł się na stanowisku, które go dramatycznie przerasta i do którego swoim osobowościowym formatem nie dorasta. Obecny kryzys powodziowy pokazał to po raz kolejny.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną