Samolotami pasażerskimi w zasadzie mało kto się interesuje oprócz pasjonatów z aparatami fotograficznymi na obrzeżach lotnisk, ludzi z branży i niektórych pasażerów na chwilę przed wejściem na pokład. Tymczasem konstruktorzy co dzień pracują nad takimi rozwiązaniami, które ograniczą spalanie paliwa, produkcję gazów cieplarnianych i hałas. I to często z powodzeniem: czasy, gdy z warszawskiego lotniska startował radziecki Tupolew 134, powodując włączanie się samochodowych alarmów na lotniskowym parkingu, minęły.
Modernizacja floty LOT-u prowadzona jest dokładnie w tym kierunku: żeby było taniej, bezpieczniej i bardziej eko. Wciąż są jednak pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Czym zatem będziemy latać? Który z największych producentów dostanie zgodę na lądowanie u polskiego przewoźnika?
Czytaj też: Kilkaset euro za opóźniony lot. Linie robią, co mogą, żeby ich nie płacić. Ale można z nimi wygrać
Samolot nie żelazko, sam nie spadnie
Najwięksi to oczywiście Boeing, Airbus i brazylijski Embraer. Ten ostatni, obecny w polskiej flocie od ćwierć wieku, buduje samoloty pasażerskie krótkiego i średniego zasięgu – dla ok. 100 osób. Kiedy najnowsze dziecko, model E195-E2, dołączyło do polskiej floty, pasjonaci w znakach rejestracyjnych SP-LEA od razu dostrzegli imię „Lea”, a koczujący za płotami lotnisk i uzbrojeni w aparaty spotterzy dopisywali „księżniczka” lub „princessa” – jako wyraz podziwu dla wyglądu maszyny.
Co pięknego jest w tym samolocie?