Kraj

Jak śmigłowce ruszyły na ratunek Nysie i pomogły ją ocalić. W tym jeden dość nietypowy

Akcja pomocy poszkodowanym w powodzi z udziałem śmigłowca Bolkow Bo-105 w rejonie Nysy. Akcja pomocy poszkodowanym w powodzi z udziałem śmigłowca Bolkow Bo-105 w rejonie Nysy. Bo105.pl / Facebook
Wśród dużych wojskowych helikopterów nad Nysą widać było jeden niewielki, zupełnie inny. Właściciele Bo-105 spod Warszawy ruszyli na pomoc Dolnemu Śląskowi i okazali się bardzo przydatni w pierwszych godzinach powietrznej akcji.

Śmigłowce pomogły ocalić Nysę, może nawet odegrały tam kluczową rolę. Nocna akcja dwóch Mi-17 z Powidza przejdzie do legendy zaangażowania wojska w działania przeciwpowodziowe. Pełne poświęcenia załogi, zmieniając się co kilka godzin, latały 16 godz. bez przerwy nocą z poniedziałku na wtorek. Głównie po to, by zrzucać wielkie worki z kostką brukową jako uszczelnienie pękających wałów.

To było jak precyzyjne bombardowanie wykonywane w warunkach nocnych z bardzo małej wysokości, a więc wymagające kunsztu pilotażu i doskonałego wyszkolenia w lataniu „na nokto”. Wyczynu tego dokonali piloci z Powietrznej Jednostki Operacji Specjalnych i to dzięki nim we wtorek rano można było powiedzieć, że Nysa uniknęła zalania. Znów okazało się, że spośród wszystkich wojskowych sprzętów latających duży śmigłowiec transportowy jest narzędziem bezcennym w akcjach ratowniczych, dostarczaniu pomocy, transporcie ludzi i ładunków.

Czytaj też: Wielka woda przegrywa z małą polityką. Władza musi wyciągnąć wnioski

Powódź 2024. Bo-105 na ratunek Nysie

Śmigłowców w rejonie działań przeciwpowodziowych przybywało w ostatnich dniach z godziny na godzinę. Teraz wojsko mówi o 19 maszynach będących do dyspozycji, choć nie wszystkie biorą czynny udział w akcji. Do tego doliczyć należy dwie czeskie Mi-17-tki, które podobnie jak te polskie operują z lotniska we Wrocławiu. Obok nich są policyjne i wojskowe Black Hawki, W-3 Sokoły w różnych wersjach, Kania ze Straży Granicznej, a nawet wiekowe Mi-2.

Spośród tej śmigłowcowej menażerii, jaka latała nad Nysą i okolicami, jedna maszyna wyróżniała się szczególnie – kształtem, pochodzeniem i przynależnością. Mowa o niemieckim śmigłowcu Bölkow Bo-105, znajdującym się w prywatnych rękach firmy spod Warszawy, na co dzień szkolącej pilotów, a także udostępniającej śmigłowiec do lotów widokowych. To środowisko naturalnie bliskie służbom mundurowym, strażakom, wojsku, policji.

Jak tylko sytuacja powodziowa zaczęła się pogarszać, wymienialiśmy się wiadomościami i narastało przekonanie, że musimy lecieć – mówi Dawid Walas, współwłaściciel firmy, do której należy Bo-105. – W niedzielę po południu zaczęliśmy przygotowywać śmigłowiec, ale wieczorem nie było dobrych warunków. O wschodzie słońca w poniedziałek wylecieliśmy do Nysy wraz z transportem paliwa, który jechał lądem. Dosłownie pół godziny po zameldowaniu się na miejscu dostaliśmy pierwsze punkty, skąd mieliśmy podejmować ludzi.

Na zdjęciach na facebookowym profilu firmy widać, jak to się działo. Lekki śmigłowiec na płozach na wyraźnie podtopionym terenie zabiera na pokład kobietę o kulach czy starszego mężczyznę z psem. Ale były też akcje „w zawisie”, gdy ratownik na linie przypinał sobie ewakuowaną osobę i z nią, w powietrzu, był przenoszony w bezpieczne miejsce. Bo-105 nie ma wyciągarki jak większe i wyspecjalizowane maszyny, ale wysokościowe wyszkolenie uczestników akcji gwarantowało bezpieczeństwo. – Wcześnie rano stawiliśmy się w sztabie kryzysowym w Nysie, powiedzieliśmy, że mamy śmigłowiec i doświadczonych ratowników, którzy zajmują się ratownictwem i technikami linowymi profesjonalnie – relacjonuje Dawid Walas. – W poniedziałek wszystkie służby miały bardzo dużo zadań, teren zalany był bardzo rozległy. A dla Nysy był to newralgiczny moment i my po prostu byliśmy pod ręką, z miejsca, gdzie stacjonował śmigłowiec, do rejonu, gdzie wdzierała się woda, były dwie, trzy minuty lotu.

Czytaj też: Amfibie, śmigłowce, drony i WOT. Kto i co robi na pierwszej linii walki z powodzią. Czy to nie za mało?

Z demobilu sił lądowych Niemiec

Bo-105 to maszyna lekka, mała, ale mocna, bardzo zwrotna. Na pokazach maszyna tego typu jest w stanie wykonać figury często nieosiągalne dla innych śmigłowców. Dzięki dużej manewrowości i niewielkim gabarytom jest w stanie działać tam, gdzie dużym śmigłowcom jest „za ciasno”. Ograniczeniem jest jej udźwig, znacznie mniejszy niż black hawka i nieporównywalny z Mi-17. Ale nawet ten mikrus przenosił w Nysie spore ładunki – worki z piaskiem i kamieniami do uszczelniania wału. „Pod koniec dnia zostaliśmy poproszeni przez władze Nysy o zabieranie big-bagów do wzmocnienia wałów, razem ze śmigłowcem Kania Straży Granicznej. Później w nocy robiły to już Mi-17, które mogły zabrać kilka razy więcej ładunku. To było dobijanie do granic możliwości tego śmigłowca, z zachowaniem marginesu bezpieczeństwa. Minusem był brak wyciągarki, bo ona pomogłaby zabierać po kilka osób. Musieliśmy podejmować ludzi pojedynczo, na linie, a potem brać je na pokład i zabierać do bezpiecznej lokalizacji” – wspomina Walas.

Ten konkretny Bo-105 ma ciekawą historię. W 2017 r. został kupiony z demobilu sił lądowych Niemiec, gdzie służył w roli lekkiego śmigłowca przeciwpancernego. W armii miał za zadanie latać nisko, tuż nad ziemią, i z zaskoczenia atakować czołgi i pojazdy pancerne rakietami. Po demobilizacji służy w Polsce jako narzędzie pracy, ale i przyjemności. Bywa gwiazdą pokazów, często pilotuje go kobieta – Maria Muś.

W Polsce w prywatnych rękach jest coraz więcej śmigłowców i zapewne będą się zdarzać sytuacje, gdy w akcje ratunkowe, poszukiwawcze czy przeciwpowodziowe będą chcieli się włączać ich piloci. – To nie jest proste latanie. Wylot w rejon akcji tylko dlatego, że może się przydam, może mieć odwrotny skutek – będziemy przeszkadzać służbom. Bardzo dobrze, jeśli ludzie będą się angażować, ale nie na własną rękę – przestrzega Walas. Jednak dla służb ratowniczych świadomość istnienia prywatnego zaplecza to też potencjalna wartość. Doświadczenie z ekipą ochotników w helikopterze powinno przynajmniej zachęcić – gdy woda opadnie – do rozeznania tego zasobu i ewentualnego wykorzystania.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną