Słabosilni
PiS: od pieniędzy do nędzy? Przed Kaczyńskim kilka pytań, ale najpierw zajmie się porządkami
W PiS mawiało się, że gdyby nastał koniec świata, ci, co ocaleli, powinni kierować się ku tratwie Ryszarda Czarneckiego, bo on – weteran ZChN, Samoobrony i PiS – przetrwa wszystko. Powiedzenie to zestarzało się nie najlepiej. Jarosław Kaczyński zawiesił naszego bohatera w prawach członka partii. Tratwa Czarneckiego zatonęła, i to właśnie wtedy, gdy cały PiS znalazł się w tarapatach (więcej o Czarneckim w tekście Anny Dąbrowskiej i Katarzyny Kaczorowskiej pt: Tajemnice Ryszarda Cz.).
Nie jest to jeszcze wspomniany koniec świata. Partia wciąż nieźle radzi sobie w sondażach, niewiele tracąc do Koalicji Obywatelskiej. PiS jest silny instytucjonalnie, ma grubo ponad 40 tys. członków i rozbudowane struktury. Reprezentacja w Sejmie i Senacie to ponad dwieście osób, do tego dochodzi dwudziestu europosłów i tysiące samorządowców. W czterech województwach PiS ma samodzielną większość w sejmikach i swoich marszałków.
A przede wszystkim PiS nadal sprawnie obsługuje polityczne potrzeby kilku milionów Polaków, którzy – nawet jeśli nie są specjalnie zachwyceni bilansem ośmiu lat rządów Kaczyńskiego – to i tak nie widzą nikogo, kto lepiej reprezentowałby ich interesy. I kto mówiłby do nich ich językiem, wyrażając ich lęki, nadzieje i aspiracje. PiS jest na razie w tej niszy bezpieczny, nie widać żadnej konkurencji, bo nie jest nią jak dotąd ani PSL, ani Konfederacja.
9 czerwca w eurowyborach – które dla większości Polaków mają wymiar głównie symboliczny – na PiS swój głos oddało 4,25 mln wyborców.
Jest więc niby na czym budować. I jest też nadzieja, którą karmią się politycy PiS z braku lepszego pożywienia – że tamtym powinie się noga.