Kraj

Wielka woda przegrywa z małą polityką. Władza musi wyciągnąć wnioski. PiS nie „ogarnął” sytuacji

Podtopiony cmentarz w Brzeszczach, 15 września 2024 r. Podtopiony cmentarz w Brzeszczach, 15 września 2024 r. Jakub Włodek / Forum
Czy jeśli napiszę, że to żenujące, to wystarczy? Kiedy ludzie tracą domy i dorobek życia, polityczne kopniaki w oponentów interesują ich najmniej. Chcą poważnej i odpowiedzialnej władzy, sprawnych służb, przekonania, że państwo nie jest z kartonu.

Jestem wystarczająco dorosła, by pamiętać słynne słowa premiera Cimoszewicza, które „spławiły” rząd SLD po powodzi w 1997 r. – „trzeba się było ubezpieczyć”. Ludzie, którzy stracili wtedy dorobek całego życia, tamtej władzy pokazali drzwi, a wrocławianie do dzisiaj wspominają barykadę im. W. Cimoszewicza (żyjący w kulturze obrazkowej bez trudu znajdą zdjęcie rzeczonej w czeluściach internetu). Potem złotousty okazał się prezydent Bronisław Komorowski. Jak stwierdził z rozbrajającą szczerością, woda ma to do siebie, że się zbiera, kiedy długo pada deszcz, ale potem, jak się zbierze, to spływa do morza. I jest spokój...

Mała polityka wygrała z wielką wodą

Od czwartku było wiadomo, że na południu Polski rośnie zagrożenie powodzią. Prawdziwe, a nie wymyślone. Oczywiście można było uznać, że premier przyjeżdżający w piątek do Wrocławia na odprawę ze służbami w urzędzie wojewódzkim robi klasyczny pijar, pokazuje się w roli ojca narodu czuwającego nad nim w trudnych chwilach. Ale prognozy meteorologiczne nie mają barw partyjnych, nie głosują na Koalicję Obywatelską, Konfederację czy PiS, a rwące rzeki niszczą domy i dorobek życia ludziom bez względu na to, na kogo głosowali w wyborach i kogo po tych wyborach popierają.

Wydawałoby się, że politycy są w stanie wyciągnąć wnioski z tego, że ich koledzy nie wcielają w życie słynnej rzymskiej maksymy, w myśl której mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Dodam, że również mowa w piśmie, a nie tylko ta werbalna. A jednak nie, polityka, ta mała, najmniejsza, wygrała.

W prawdzie stanęła lewicowa posłanka Pola Matysiak, związana z partią Razem, która w sobotę wieczorem na X szukała podpowiedzi dobrego filmu lub książki na weekend. No to się wysypały. Jedną z chyba najbardziej adekwatnych była propozycja użytkownika platformy Rafała Kubiaka Mandark @XKubiak – „Potop”.

PiS nie ogarnął sytuacji

Zmiany sytuacji kompletnie nie ogarnął też PiS, który w Warszawie zorganizował protest przeciwko dyktaturze Donalda Tuska. Rozumiem, że trudno z godziny na godzinę odwołać rodziny partyjnych działaczy i prominentnych polityków, ale czy w PiS nie ma nikogo, kto by powiedział potencjalnemu kandydatowi na prezydenta Tobiaszowi Bocheńskiemu, że śpiewanie idiotycznych kupletów w sytuacji, gdy południe Polski walczy z powodzią, jest, oględnie mówiąc, nie na miejscu?

Czy nikt z wielkich mózgów prawicy firmowanej Nowogrodzką nie wpadł na pomysł, by zamiast „jechać” jak zwykle po Tusku zaprzedanym Niemcom, zaapelować o wsparcie dla powodzian, zorganizować zbiórkę, ogłosić, że posłowie i posłanki PiS z zalewanych właśnie regionów Polski jadą układać worki w swoich okręgach wyborczych, rozdawać kanapki ewakuowanym i kawę strażakom, którzy ich ratują?

I żeby nie było, że tylko PiS nie ogarnia sytuacji. Krzysztof Brejza, który w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego zdobył mandat, pomiędzy wieloma wpisami na platformie X, relacjonującymi działania rządu, napisał też taki: „Rząd Tuska uruchamia rezerwy strategiczne państwa, by walczyć z żywiołem powodzi. Ludzie Kaczyńskiego manifestują w obronie żywiołu okradającego rezerwy strategiczne państwa”.

Czytaj też: Z wodą to naprawdę nie przelewki. Sami prosimy się o powódź?

Ludzie chcą odpowiedzialnej władzy

Czy jeśli napiszę, że to żenujące, to wystarczy? Kiedy ludzie tracą domy, cały dorobek, kiedy mogą stracić życie, polityczne kopniaki celowane w przeciwników są tym, co interesuje ich najmniej. Chcą poważnej i odpowiedzialnej władzy, sprawnych służb ratunkowych, przekonania, że państwo nie jest z kartonu, ale ich ochroni, pomoże, uratuje, a politycy nie zajmują się tylko sobą.

W 1997 r. relacjonowałam powódź we Wrocławiu i prace komitetu przeciwpowodziowego. To było doświadczenie ekstremalne. W mieście (i w całym regionie), w którym po 1945 r. wielka polityka doprowadziła do niemal całkowitej wymiany ludności, nie było pamięci zdarzeń z 1903 r., kiedy woda we Wrocławiu sięgnęła 7 m. Trudno zresztą, żeby opowieści o tym, jak powódź w początkach XX w. wdarła się do Breslau, znali ludzie, którzy po II wojnie światowej przyjechali tutaj z Podkarpacia, Lwowa, Stanisławowa, Lubelszczyzny czy Kielc.

Tamta powódź skonsolidowała mieszkańców Dolnego Śląska walczących o swoje domy, miasta, wsie. Obnażyła też konflikty w lokalnej władzy, bo dziennikarze doskonale pamiętają, że wojewoda i prezydent Wrocławia nie grali do jednej bramki. Niektórzy z tych graczy na powodzi zbudowali swój mit, choć z perspektywy czasu widać, że łatwo można go obnażyć. Inni zniknęli z życia publicznego. I jedno od tamtego czasu jest jasne: wielka woda naprawdę jest silniejsza od polityki. Szczególnie tej małej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną