Kraj

Ulubione zabijanie

Nie zachęcamy do tego, by znów dać się ogłupić lobby tzw. myśliwych. Zabijanie nie jest sposobem rozwiązywania problemów. Może psychicznych – u tych, którzy lubią mordować.

Lubimy w Polsce pieski. I kotki też. Zwierzę się przytuli, ucieszy na widok właściciela, obroni go, gdy ktoś się na niego zamachnie. W drugą stronę to nie działa, bo jeśli opiekun zeźli się na swojego ulubieńca, to i dobry Boże nie pomoże. Ani nawet sąd. Były senator Waldemar Bonkowski przywiązał swojego psa do haka w samochodzie i ruszył. Zwierzę biegło za autem, póki miało siły. Na szczęście hak puścił. Zatroskany kierowca wysiadł z samochodu, umocował na nowo hak i znów ruszył. Tego już pies nie przetrzymał. Zmarł w mękach.

Piszemy „zmarł”, a nie „zdechł”, nie dlatego, że chcemy wrócić do awantury o słowo, którego użył w kontekście zwierząt domowych profesor Bralczyk. Uważamy jednak, że to język jest częściowo winny temu, że ludzie bywają bestiami. Bezkarnymi zresztą, bo sądzą ich inni ludzie. Bonkowskiego skazano, ale siedzieć nie będzie. Sąd Okręgowy w Gdańsku wydał zgodę na odbycie kary pozbawienia wolności w trybie nadzoru elektronicznego. Zamiana więzienia na tzw. obrożę zakrawa na koszmarny dowcip.

Język, jakim mówimy o zwierzętach, popycha do zbrodni. Sami też potrafimy ukręcić powróz na własną szyję. Kiedy tylko wzrasta poziom dyskryminacji poszczególnych grup społecznych, pojawiają się określenia, które porównują ludzi ze zwierzętami. Świnie, karaluchy – przezywamy się ze śmiertelnym skutkiem. Jeśli chodzi o inne niż nasz gatunki, tu ludzie nie mają już żadnych lingwistycznych skrupułów. Zwierzę to „sztuka”, jego krew to „farba”, a śmierć to „likwidacja”. Myśliwi, biorąc przykład z naukowców, używają wobec zwierząt liczby pojedynczej. „Populacja wilka”, „problem szopa”. Jakby mówienie o braciach mniejszych w liczbie mnogiej budziło grozę.

Odbieramy im godność.

Polityka 39.2024 (3482) z dnia 17.09.2024; Felietony; s. 128
Reklama