Kraj

Jak przywracać praworządność? Trzeba wykorzystać niedoróbki Kaczyńskiego

Prawo i Sprawiedliwość / Facebook
Niewykluczone, że sytuacja w Polsce jest wyjątkowa w skali światowej, bo zwykle jest tak, przynajmniej w ładzie demokratycznym, że przegrani nie kontestują nadmiernie nowych porządków ustrojowych. U nas jest inaczej.

Jeśli zgodzić się z diagnozą, że wynik wyborów 15 października 2023 r. był m.in. spowodowany naruszaniem praworządności przez PiS, to nowa władza ma obowiązek ją przywracać. Trzeba jednak określić, czym jest praworządność, oraz wskazać sposoby jej restytucji. Pierwszą sprawą zajmowałem się wielokrotnie w „Polityce”, ale nie zawadzi znów. Zgodnie z etymologią praworządność polega na przestrzeganiu prawa przez organy państwowe. Inna koncepcja utożsamia praworządność i przestrzeganie prawa – w konsekwencji praworządni powinni być również obywatele.

Pan Kaczyński nieraz aprobował to drugie rozumienie praworządności. Niemniej zdecydowana większość teoretyków prawa optuje za pierwszą koncepcją, zwykle utożsamianą z ideą państwa prawa. Zaraz pojawiło się pytanie, czy przestrzeganie każdego prawa sprawia, że mamy do czynienia z praworządnością (państwem prawa). Odpowiedź jest negatywna. W historii funkcjonowały ustroje, w których mniej lub bardziej skrupulatnie przestrzegano prawa (np. Trzecia Rzesza, ZSRR i jego satelici, RPA z apartheidem), a którym odmawia się atrybutu praworządności. W związku z tym pojawiło się odróżnienie praworządności formalnej i materialnej. Ta druga jest wtedy, gdy prawo, które ma być przestrzegane, spełnia określone warunki treściowe, tj. gwarantuje realizację określonych wartości.

Państwo prawa, czyli jakie

Przyjmuje się co najmniej następujące postulaty dla państwa prawa: (a) działania państwa mają być oparte na spójnym i jasnym systemie prawa; (b) prawo ma strukturę hierarchiczną z konstytucją jako elementem najwyższym; (c) niższe akty prawne muszą być zgodne z wyższymi; (d) władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza są rozdzielone; (e) ustawy wydawane są przez parlamenty, a inne akty prawne mają na celu wykonanie ustaw; (f) sądy są niezawisłe; (g) działania organów państwowych są poddane kontroli, także sądowej (sądownictwo administracyjne, trybunały konstytucyjne); (h) obowiązuje zasada, że co nie jest zakazane, jest dozwolone; (i) prawo wyszczególnia i gwarantuje rozmaite wolności obywatelskie, które stanowią nieprzekraczalną granicę interwencji państwa w życie obywateli; (j) jeśli niezbędne są ograniczenia swobód, powinny być ściśle przewidziane przez system prawny i traktowane jako wyjątki dopuszczalne tylko w stanie wyższej konieczności.

Powyższe postulaty określają pewien model. Nie należy mieć złudzeń, że jest on gdziekolwiek zrealizowany w stu procentach ani nawet że może doczekać się pełnego urzeczywistnienia. Nie jest także rzeczą wymierną, jaki stopień odstępstw od postulatów (a)–(j) unicestwia realizację państwa prawa. Niemniej państwo praworządne stało się normą cywilizacyjną w sporej części świata, przede wszystkim w Europie i Ameryce Północnej. Unia Europejska przyjęła ideę państwa prawa jako swoje principium ustrojowe, a na jego straży mają stać już nie tylko instytucje wewnętrzne, ale także międzynarodowe, w szczególności trybunały sprawiedliwości i praw człowieka. Ujmując rzecz w kategoriach tradycyjnych, powszechnie przyjmuje się, że liberalna (w sensie politycznym, a nie ekonomicznym) demokracja jest optymalną ramą dla praworządności.

Mają miejsce pewne okoliczności ustrojowe, które stanowią zagrożenie dla państwa prawa, a nawet powodują jego unicestwienie. Ponieważ historycy i politologowie spierają się, co jest rewolucją, co przewrotem, a co tylko pokojową zmianą ustrojową, pominę te kwestie klasyfikacyjne, bo nie mają jakiegoś szczególnego znaczenia dla kwestii traktowanych w niniejszym felietonie. Nas interesuje przypadek szczególny polegający na tym, że podmiot władzy w Polsce zmienił się w 2015 r. w sposób całkowicie legalny, tj. zgodny z wszelkimi regułami prawnymi. Nowa sytuacja ustrojowa trwała osiem lat, po czym zwyciężyła ówczesna opozycja. To nic szczególnego; np. w Wielkiej Brytanii raz rządzi Partia Pracy, a raz torysi, w Stanach Zjednoczonych – raz Demokraci, raz Republikanie. W obu tych państwach zmiana partyjnej dominacji politycznej nie wiąże się z dyskusjami o tym, czy trzeba naprawiać praworządność po poprzednikach, a nawet jeśli tego rodzaju dysputy mają miejsce, to są zdecydowanie drugorzędne.

System w USA, gdzie nowy (z innej partii, tj. Republikanin, jeśli jego poprzednik był z Demokratów – lub odwrotnie) prezydent ma w dużej mierze prawo do kształtowania administracji federalnej „po swojemu”, przewiduje działanie specjalnego zespołu organizującego przekazywanie władzy i zapewniającego w miarę bezkolizyjne jej przejęcie przez nową ekipę.

Czytaj też: Nowa technika trybunału Przyłębskiej. Mogą mieć świadomość, że się kompromitują

Nie prawo, ale sprawiedliwość

PiS wygrał w 2015 r. podwójnie: zarówno wybory prezydenckie (wcześniej), jak i parlamentarne (później). Pan Duda apelował, aby „stary” parlament nie wprowadzał jakichś podstawowych zmian ustrojowych niejako metodą faktów dokonanych. Dotyczyło to w szczególności wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Ówcześnie rządzący nie posłuchali i wiadomo, jak to się skończyło. Potem PiS rozpoczął demontaż rozmaitych instrumentów praworządności, kierując się mętną zasadą pp. Morawieckich (seniora i juniora): „nas nie interesuje prawo, nas interesuje sprawiedliwość”.

Oto kilka efektów: sędziowie dublerzy w TK, niepublikowanie orzeczeń TK, ułaskawianie na rympał przez p. Dudę, neosędziowie w Sądzie Najwyższym i innych sądach, Krajowa Rada Sądownictwa wybrana niezgodnie z ustawą zasadniczą, utworzenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych w SN, nowe zasady wyboru prezesów SN (instytucja „komisarza” wyborczego, troje kandydatów na stanowisko, z których prezydent wybiera jednego), rozdziały pieniędzy publicznych poza konkursami czy „Elżbieta, reasumuj głosowanie, bo przegramy” itd.

Wszystko to działo się pod auspicjami tzw. dobrej zmiany. A gdy widmo porażki stało się realne, dobrozmieńcy wymyślili tzw. ustawy kompetencyjne mające przedłużyć ich dominację w aparacie państwa, tj. uniemożliwić zmiany ustrojowe i personalne. Konfiguracja władzy po wyborach 2023 doprowadziła do sytuacji „wasz prezydent, nasz premier”, co praktycznie uniemożliwiło kohabitację (ciekawe, że po 1989 r. było inaczej) z uwagi na uporczywą obronę interesów dobrozmieńców przez p. Dudę, noszącą często znamiona sabotażu istotnych elementów państwa, np. w polityce zagranicznej.

Czytaj też: Absolwenci, karierowicze i destruktorzy. Jak ich traktować? Megaproblem z neosędziami

Chaos i demoralizacja

Ustrój tzw. dobrej zmiany ignorował postulaty charakteryzujące państwo prawa. Dobrozmieńcy wykorzystywali niejasność przepisów w celu przeprowadzania swoich „reform” (vide: osławiona sprawa prerogatyw prezydenckich). Naruszali zasady hierarchicznej struktury systemu prawa (vide: deprecjonowanie prawa europejskiego). Ustawy bywały niezgodne z konstytucją (vide: zasady wyboru KRS). Zasada podziału władz nie funkcjonowała należycie, głównie z uwagi na dążenie dobrozmieńców do podporządkowania sądownictwa władzy wykonawczej i ograniczanie niezawisłości sędziowskiej.

Akty wykonawcze miewały na celu nie tyle wykonanie ustaw, ile ich obejście (vide: wybory do KRS, rozdział środków publicznych). Kontrola sądowa działania organów państwa była ograniczana (np. przez „lenistwo” TK). Zasada, że to, co nie jest zakazane, jest dozwolone, znajdowała wyjątki w postaci przesadnego odwoływania się do tzw. wartości, np. religijnych (vide: rozmaite interwencje w związku z krytyką Kościoła katolickiego).

Państwo tzw. dobrej zmiany nie gwarantowało wolności obywatelskich przyjętych w typowych demokracjach liberalnych (vide: związki partnerskie). Pojawiły się przypadki manipulowania stanami wyższej konieczności w interesie politycznym (vide: rezygnacja z ograniczenia dostępności do masowych praktyk religijnych w pandemii).

Oczywiście każda władza popełnia błędy i nawet narusza praworządność, ale skala tych praktyk w państwie tzw. dobrej zmiany była wyjątkowa, na dodatek organicznie związana z tym, co łagodnie określa się „willowaniem plus”. To wszystko skutkowało chaosem prawnym i demoralizacją społeczeństwa, bo obywatele, widząc, że państwo nie jest praworządne, reagują tak, że nie przestrzegają prawa.

Czytaj też: Manowska zastawia pułapkę w SN. Ta kiepska operetka zamienia się w postępującą sepsę

Niedoróbki PiS

Jest więc co odkręcać. Jak to czynić? Sprawa jest trudna, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ rozwiązanie typu „rewolucyjnego” nie wchodzi w rachubę, przywracanie państwa prawa musi dokonać się sposobami praworządnymi. Byłoby to w miarę proste, gdyby w elitach politycznych panował konsens w materii potrzeby likwidacji ustrojowych szaleństw dobrozmieńców. Tak jednak nie jest, bo aktywiści tzw. dobrej zmiany mocno okopali się na z góry upatrzonych pozycjach i otrzymują wsparcie z różnych instytucji opanowanych jeszcze przed wyborami 2023. Lista podmiotów czynnie wspierających interesy dobrozmieńców jest spora i obejmuje m.in. p. Dudę, część SN, Bank Centralny, KRS, Krajową Radę Radiofonii i Telewizji czy Instytut Pamięci Narodowej.

Niewykluczone, że sytuacja w Polsce jest wyjątkowa w skali światowej, bo zwykle jest tak, przynajmniej w ładzie demokratycznym, że przegrani w rywalizacji politycznej nie kontestują nadmiernie nowych porządków ustrojowych. U nas jest inaczej.

Cóż zatem pozostaje? Można i trzeba wykorzystywać dobrozmienne niedoróbki nominacyjne tak, jak w przypadku mianowania Prokuratora Krajowego, albo działać na granicy prawa, jak w przypadku przejęcia TVP. Oczywiście, dobrozmieńcy krzyczą o bezprawiu, ale na to trzeba odpowiedzieć, że mieszają praworządność formalną z materialną, a jeśli tak, to „ograniczone” bezprawie można usprawiedliwić tym, że jest narzędziem do likwidacji jawnego.

Argument ten trzeba jednak stosować z umiarem, np. w taki sposób, że skoro dobrozmieńcy użalają się na odmowę publikacji orzeczeń TK, to przecież oni byli tu prekursorami, a jeśli p. Duda uważa ustawy kompetencyjne uchwalane pod koniec kadencji za coś normalnego, to dlaczego protestował przeciwko zmianom legislacyjnym w lecie 2015 r. Pani Manowska, prezeska SN, podkreśla swoje rozliczne cnoty obywatelskie, ale dziwne, że przyjęła nominację na obecne stanowisko w sytuacji, gdy inny sędzia otrzymał więcej głosów w wyborach niż ona. Niech dobrozmieńcy dojrzą belkę w swoim oku, skoro widzą źdźbło w oku bliźniego.

Czytaj też: PiS-ie, oddaj nasze miliony! Zmuszona, bo zmuszona, PKW pokazała, że może coś zdziałać

Neosędziowie? Strzał w dziesiątkę

To zrozumiałe, że zwolennicy obecnej koalicji niecierpliwią się, że przywracanie praworządności postępuje wolno i opornie. Trzeba jednak mieć na uwadze, że droga ustawowa jest praktycznie wykluczona przez przewidywalny sabotaż p. Dudy. Dlatego tak ważne jest utrzymanie jedności koalicji i jej wyborców w obliczu przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Niezadowolenie wzrasta, gdy pojawiają się takie fakty jak kontrasygnata p. Tuska dla decyzji p. Dudy w sprawie komisarza do wyboru prezesa Izby Cywilnej SN.

Jest druga strona tej sprawy. Pani Pawełczyk-Woicka, szefowa neo-KRS, prawdziwy kwiatuszek na dobrozmiennej łące, puściła oko do p. Tuska: „Panie premierze, bardzo mnie cieszy, że pan wspólnie z prezydentem postanowiliście zakończyć spór o sędziów w Polsce, spór niepotrzebny i niszczący. Jest wiele problemów i nie ma potrzeby ich kreować”.

Pomyłka, ponieważ spór o sędziów nie został zakończony, i bardzo dobrze, że p. Tusk wyraźnie to stwierdził na spotkaniu z prawnikami, a p. Bodnar przedstawił założenia uregulowania statusu tzw. neosędziów. Społeczeństwo winno wiedzieć, jakie rząd ma zamiary, nawet jeśli ich realizacja ma czekać na odejście p. Dudy w jakże zasłużony stan spoczynku. Plany rozwiązania problemu neosędziów budzą wątpliwości, np. w materii tzw. czynnego żalu, ale chyba trafiły w dziesiątkę, skoro wywołały nie byle jaki atak szału u p. Jakiego i jemu podobnych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama