Dobrze im tak – powiedziała sąsiadka znad gazety – ale czemu to nie idzie szybciej?
– Ponieważ to, co właściwe, musi być też legalne. Inaczej tamci powiedzą, że ci są tacy, jak oni – próbowałem tłumaczyć, bardziej sobie niż jej.
– Nie po to wygrałam dla nich wybory, żeby teraz słyszeć, że się nie da – ucięła.
– Chce pani mieć państwo prawa czy się zemścić? Pani źle pojmuje demokrację, ona nie jest tylko dla wygranych – odpowiedziałem poirytowany.
– To pan źle pojmuje. A co ja bym z tym prawem mogła zrobić takiemu prezesowi od ropy, jak by nie było demokracji? Niech się teraz boi, jeśli był zbyt chciwy. Jak nie mnie, to chociaż tych, których wybrałam.
– Polityk nie powinien spełniać wszystkich pragnień swoich wyborców – nie dawałem za wygraną, ale już mnie nie słuchała, bo wróciła do przerwanej lektury.
Właśnie na ekrany kin weszła nowa ekranizacja „Hrabiego Monte Christo”. Chyba już trzydziesta któraś, co mnie nie dziwi, bo to jedna z najlepszych opowieści o zemście – ever. Kiedy ukazywała się w „Journal des Débats” w latach 1844–45, mówiono, że umierający zwlekają ze zgonem, żeby doczekać kolejnego odcinka. Choć mogło to dotyczyć drukowanego tam wcześniej innego hitu o mścicielu, czyli „Tajemnic Paryża” Eugeniusza Sue. Niemniej to Dumas dokonał fundamentalnej zmiany w obrębie gatunku. Jego mściciel jest nowoczesny. Do zemsty używa środków legalnych: wiedzy, pieniędzy, mediów. Podobnie jak jego wrogowie. Z tym że oni mają jeszcze jeden instrument – politykę, którą bohater w młodości, na swoje nieszczęście, lekceważy. A to polityka właśnie odgrywa kluczową rolę w tej powieści.
Akcja rozpoczyna się 28 lutego 1815 r.