Kraj

Manowska zastawia pułapkę w SN. Ta kiepska operetka zamienia się w postępującą sepsę

Julia Przyłębska i Małgorzata Manowska w święto Konstytucji 3 maja na warszawskim Zamku Królewskim Julia Przyłębska i Małgorzata Manowska w święto Konstytucji 3 maja na warszawskim Zamku Królewskim Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
W ramach „kierowania pracami Sądu Najwyższego” Małgorzata Manowska wprowadza dwuwładzę w Izbie Pracy SN. Realizuje plan wybrania neosędziego na jej prezesa. Zastawia sprytną pułapkę.

Premierowi Donaldowi Tuskowi nie grozi już popełnienie drugiego błędu. Uwolniła go od tego pierwsza prezeska Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska. W efekcie mamy dwuwładzę w Izbie Pracy Sądu Najwyższego. Sytuacja – podobnie jak w trybunale Julii Przyłębskiej – przypomina kiepską operetkę. Choć mamy do czynienia raczej z postępującą sepsą.

Twórcza interpretacja Manowskiej

Kadencję prezesa Izby Pracy SN skończył właśnie sędzia Piotr Prusinowski. I powtórzyła się sytuacja z zeszłego tygodnia, kiedy kadencję prezeski Izby Cywilnej SN zakończyła neosędzia Małgorzata Misztal-Konecka.

Wtedy, by przełamać bojkot sędziów, którzy blokowali wybory kolejnego neosędziego na prezesa, prezydent Andrzej Duda skorzystał z wprowadzonego swoim staraniem przepisu. Daje mu on prawo ustanowienia „komisarza”, który przeprowadzi wybór kandydatów na prezesa mimo braku kworum. Potrzebował do tego kontrasygnaty premiera i ją dostał. Tusk oświadczył, że przez pomyłkę. Komisarz ów jest oczywiście neosędzią, a środowiska walczące za czasów PiS z upolitycznieniem sądów kontrasygnatę odebrały jako uznanie sędziowskiego statusu neosędziów.

Czekano, czy błąd premiera powtórzy się w przypadku Izby Pracy SN – jedynej, w której większość zachowali sędziowie (10 do 6). Ale o kolejnym prezydenckim „komisarzu” nie było słychać. Więc zgodnie z ustawą rankiem rządy przejął tu najstarszy stażem sędzia Dawid Miąsik. Gdy już spotkał się z sędziami i wydał zarządzenia, Małgorzata Manowska oświadczyła, że to ona przejmuje rządy nad Izbą Pracy na mocy art. 14 par. 1, który brzmi: „Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego kieruje pracami Sądu Najwyższego i reprezentuje Sąd Najwyższy na zewnątrz”.

Podstawa tyleż ogólna, co wątpliwa, bo na tej zasadzie Manowska może np. odsuwać prezesów Izb czy przewodniczących wydziałów i wykonywać ich obowiązki.

Czytaj też: „Bezstronna” prezes Manowska mówi i działa po linii władzy

Manowska „aresztuje” akta

Manowska znana jest zresztą z nader twórczej interpretacji przepisów, które wykłada tak, by poszerzać swoją władzę. Za rządów PiS po swojemu wdrożyła w życie zabezpieczenie TSUE zakazujące działalności Izby Dyscyplinarnej i przyznała sobie kompetencje do wyznaczania spraw, które ta Izba mogła sądzić mimo zakazu. Ma też swój sposób, by uniemożliwiać osądzanie spraw, które dostali do referatu nieodpowiedni – jej zdaniem – sędziowie. „Aresztuje” akta, przetrzymując je w niekończącym się procesie analizy „nie-wiadomo-po-co” (tak się dzieje od kilku lat ze sprawą Waldemara Żurka). Być może podstawą prawną takich aresztów jest właśnie przepis mówiący o tym, że pierwszy prezes SN „kieruje pracami SN”? Czy zatem uniemożliwianie sądzenia też można uznać za „kierowanie pracami”?

W tej chwili w ramach „kierowania” Manowska wprowadza dwuwładzę w Izbie Pracy SN. Wygląda na to, że będzie to działanie nieudolne, bo ona tej władzy nie ma. A to dlatego, że większość sędziów uznaje sędziego Miąsika, ten zaś wydał zarządzenie pozbawiające ją najważniejszej kompetencji: przydzielania sędziom spraw i kształtowania składów sądzących (zasadą jest, by sędziowie nie sądzili z neosędziami). Czyli utrzymał zarządzenie odchodzącego prezesa Prusinowskiego (on przydzielanie spraw i kształtowanie składów przekazał przewodniczącym wydziałów).

Czytaj też: Trybunał Stanu – dezaktywacja? W PiS swoich broni się do końca

Manowska zastawia pułapkę

Małgorzata Manowska będzie kontynuować farsę i wydawać kontrzarządzenia, a wtedy nastąpi kolejny akt: które z zarządzeń respektować będą przewodniczący wydziałów i sędziowie? Dla kogo pracować będzie sekretariat? Itd.

Te grę już zaczęła: niedługo po ogłoszeniu, że to ona kieruje Izbą Pracy jako pierwsza prezes SN, wydała zarządzenie, że powierza te czynności sędziemu Miąsikowi. Z pozoru wygląda to na wycofanie się, ale w istocie legitymizuje jej władzę nad Izbą: to ona powierza obowiązki. Odpowiedzią Miąsika było oświadczenie, że obowiązki powierzyła mu ustawa o SN, a nie Manowska. I tak będzie trwała przepychanka. Ale nie o nią tu chodzi, a o doprowadzenie do wyboru kandydatów na prezesa Izby tak, by był wśród nich neosędzia, którego będzie mógł powołać ostatecznie Duda.

„Legitymując” swoją władzę do rządzenia Izbą Pracy, Manowska zwoła Zgromadzenie Sędziów, które zbojkotują sędziowie, i nie będzie kworum do wyboru kandydatów. Zwoła więc drugie – znowu nie będzie kworum. I trzecie. A wtedy już – dzięki prezydenckiej ustawie o Sądzie Najwyższym – kworum nie będzie potrzebne. Wyłoni się trzech kandydatów, jednego z nich powoła prezydent i obejdzie się bez kontrasygnaty premiera.

Sędziowie w SN walczą, ale stanowią coraz mniejszą mniejszość, a błąd premiera Tuska nie podbudował ich wiary w determinację rządu do przywracania praworządności w Sądzie Najwyższym. Niedługo obok trybunału Przyłębskiej będziemy mieli sąd Manowskiej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama