Kraj

PiS-ie, oddaj nasze miliony! Zmuszona, bo zmuszona, PKW pokazała, że może coś zdziałać

Jarosław Kaczyński podczas spotkania z wyborcami, maj 2024 r. Jarosław Kaczyński podczas spotkania z wyborcami, maj 2024 r. Prawo i Sprawiedliwość / Facebook
PiS-owi nawet całkowite odebranie dotacji nie zaszkodzi, bo jest najbogatszą partią na polskiej scenie politycznej. Dla zwolenników koalicji odebranie subwencji jest jakąś formą zadośćuczynienia za krzywdy. Ta historia pokazuje też, że trzeba w rozliczaniu państwowych dotacji przez PKW coś zmienić.

Balon, który nadymał się przez dwa miesiące, wreszcie pękł: w trzecim podejściu Państwowa Komisja Wyborcza zdecydowała się odrzucić sprawozdanie komitetu wyborczego PiS i obciąć mu dotację wyborczą o ponad 10 mln zł – teraz będzie wynosiła 28 mln. Nieprawidłowe finansowanie kampanii PKW podliczyła na 3,6 mln zł. PiS może utracić też prawo do subwencji na trzy lata, jeśli PKW odrzuci roczne sprawozdanie finansowe partii (rocznie ta subwencja to ok. 26 mln).

„Nie godzimy się z tą decyzją i wstąpimy na drogę sądową. Przeciwstawiamy się próbom zniszczenia polskiej demokracji. Będziemy o nią walczyć, samodzielnie zbierając fundusze na kampanię! Nie dla monopolu na władzę w Polsce!” – napisał w mediach społecznościowych były premier Mateusz Morawiecki i nazwał decyzję PKW „haniebną”.

PKW: zmuszona, ale sprawę zbadała

Biorąc pod uwagę nastrój towarzyszący decyzji PKW, oczekiwaniom społecznym stało się zadość. Wydaje się, że udało się też uczynić zadość prawu, bo PKW nie wyszła poza swoje uprawnienia. Wyjątkowe jest to, że – w wyniku olbrzymiej mobilizacji państwa i aktywności społecznej – skłoniono ten skostniały organ do aktywnego korzystania z własnych – skromnych, ale dających pewne możliwości – uprawnień. Zmuszona, bo zmuszona, PKW zbadała sprawozdanie komitetu wyborczego PiS, nie ograniczając się do roli księgowego porównującego rubryki. Oby stało się to jej obyczajem także w stosunku do innych komitetów i przy wszystkich kolejnych wyborach.

PKW była świadoma sytuacji, w jakiej się znalazła. Rano, przed obradami PKW, przewodniczący sędzia Sylwester Marciniak powiedział dziennikarzom: – Idealna byłaby sytuacja, gdyby – parafrazując nazwę komitetu [wyborczego Prawa i Sprawiedliwości] – można było rozstrzygnąć sprawę nie tylko zgodnie z prawem, ale i sprawiedliwie.

Sprawiedliwe rozstrzygnięcie powinno uwzględnić wielomilionowe korzyści, jakie „pod stołem” PiS pozyskiwał na swoją kampanię ze środków publicznych, nie rozliczając tego w sprawozdaniu. Pewną część tych defraudacji upubliczniono jeszcze za rządów PiS, a szczególnie drobiazgowo dokumentowano je przez ostatnie kilka tygodni. Uczestniczyły w tym poszczególne ministerstwa, z których funduszy za PiS dotowano promocję partii rządzącej i jej kandydatów. Uczestniczyła prokuratura, posłowie obecnie rządzącej koalicji, dobrze poinformowani obywatele i „świadkowie koronni”, jak Tomasz Mraz (odpowiedzialny za Fundusz Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry).

PiS się odwoła, zdecyduje Domański

PKW została zasypana dowodami nieprawidłowości i po raz pierwszy w swojej historii zmuszona była badać coś więcej niż tylko to, czy wpłaty wyborcze wpływały na właściwe konto, a wydatki wypływały z innego, oczywiście właściwego. A także czy nie wydano więcej, niż wpłacono. Jej dotychczasowe decyzje kwestionujące partyjne i wyborcze sprawozdania opierały się na błędach buchalteryjnych. PKW broniła się przed badaniem nadużyć polegających na obchodzeniu prawa wyborczego. Odrzuciła wszystkie przypadki, gdy promowano kandydatów za publiczne pieniądze jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem kampanii. I słusznie, bo prawo wyborcze pozwala jej badać tylko kampanię.

Kolejnym argumentem na ostatniej prostej wsparło ją Krajowe Biuro Wyborcze (obsługuje PKW). Argument dotyczył wprowadzonego przez PiS przepisu, że komitet wyborczy rozlicza się tylko z tego wsparcia osób czy podmiotów zewnętrznych, o którym jest zawiadomiony. Przepis rozumiany wprost – a tak wykłada go KBW w swojej ekspertyzie – jest absurdalny, bo oznacza, że sprawozdanie z wydatków na kampanię staje się fikcją – wystarczy nie zgłosić pieniędzy, by nie trzeba było się z nich rozliczyć.

PKW skorzystała jednak z możliwości interpretowania prawa w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem: uznała, że komitet wyborczy nie może nie wiedzieć o imprezie odbywającej się w czasie kampanii wyborczej, na której występują jego kandydaci, nawet jeśli nie została mu ona oficjalnie zgłoszona.

To podejście zdroworozsądkowe i – w normalnej sytuacji – powinno znaleźć aprobatę sądu, do którego PiS zapewne się odwoła. I stać się interpretacją wiążącą na przyszłość tak komitety wyborcze, jak PKW. Ale sprawę dotacji PiS rozpatrzy złożona wyłącznie z neosędziów neo-Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN. Jej werdykt – jakikolwiek by był – nie może być uznany, bo oznaczałoby to oficjalne uznanie przez państwo ważności wyroków neoizby i neosędziów.

Koniec końców o dotacji i subwencji dla PiS zdecyduje minister finansów Andrzej Domański. I weźmie na siebie prawną odpowiedzialność, ryzykując, że PiS lub jego następcy powrócą kiedyś do władzy i uznają jego decyzję za niedopełnienie obowiązków.

Ale tak to już jest: z władzą wiąże się odpowiedzialność. Cokolwiek minister Domański w sprawie zdecyduje, będzie się wiązać z ryzykiem.

Czytaj też: PKW niewszechmogąca

PiS przetrwa, system do zmiany

PiS-owi nawet całkowite odebranie dotacji nie zaszkodzi, bo jest najbogatszą partią na polskiej scenie politycznej. Poza tym już zapowiada publiczne zrzutki na komitet w wyborach prezydenckich, co będzie świetną okazją do autopromocji i aktywizacji tej części wyborców, która popadła w letarg czy zmęczenie polityką. Dla zwolenników koalicji odebranie subwencji jest jakąś formą zadośćuczynienia za krzywdy i dowodu na to, że państwo Tuska jednak potrafi być sprawcze.

Ta historia pokazuje, że owszem, trzeba w rozliczaniu państwowych dotacji przez PKW coś zmienić, ale wcale nie przez dodanie jej kompetencji. W sprawie dotacji dla PiS okazało się, że PKW umie zwrócić się do różnych organów i instytucji z zapytaniami o fakty, z których potem sama może wyciągać wnioski. Jeśli dokumenty finansowe komitetów wyborczych byłyby umieszczane w internecie i dostępne dla opinii publicznej, PKW z pewnością dostawałaby informacje o domniemanych nieprawidłowościach, które mogłaby zbadać. Dane osobowe prywatnych darczyńców byłyby anonimizowane.

Trzeba też zmienić idiotyczny i skłaniający do nadużyć przepis, że komitet wyborczy nie odpowiada za przysparzane mu korzyści, jeśli nie jest o nich zawiadomiony. Trzeba zwiększyć liczbę pracowników w PKW. Natomiast poszerzanie uprawnień PKW, która jest dzisiaj ciałem stricte politycznym, jeszcze silniej upolityczniłoby kontrolę procesów wyborczych, oddając ją rządzącemu ugrupowaniu.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną