Kraj

Zbędny zoom

Miniony tydzień spędziłem, obsesyjnie śledząc doniesienia z frontu. Śledzę je tak naprawdę non stop, ale rzadko bywa, żeby w jeden weekend sytuacja tak radykalnie się zmieniła.

Wojna w Ukrainie jest dla mnie nieustającym wyrzutem publicystycznego sumienia, bo z jednej strony po prostu nie ma teraz ważniejszego tematu. Przyszłość Polski, Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, demokracji, przyszłych granic – to wszystko teraz jest w rękach ukraińskich żołnierzy. Z drugiej strony dziennikarzom nie wolno przynudzać, a felietonistom nawet tym bardziej. Od miesięcy zaś wiadomości są stabilnie złe, ale nie aż tak złe, żeby przyciągnąć uwagę czytelników – Rosjanie posuwają się w tempie kilkuset metrów na tydzień, zajmując, a to ruiny jakiegoś kołchozu, a to jakiejś cegielni.

Z kalkulatora wychodzi, że w tym tempie Rosjanie nie zajmą do końca roku całego Donbasu, a do Kijowa będą wędrować przez dziesięć lat. Media to nie Remarque, nie mogą dać tytułu „Na Wschodzie bez zmian”, więc rozpaczliwie kręcą z tego klikalne, ale wprowadzające w błąd nagłówki. Ileż to razy czytaliśmy o rychłym upadku Charkowa, o całkowitym załamaniu frontu, o upadku ostatniej fortecy, ale tak naprawdę zmiany były niewidoczne na mapie Ukrainy. Do ich zwizualizowania trzeba było zrobić potężnego zooma, na którym widać byłoby osadę typu Tymofiejówki.

Te kilkaset kilometrów kwadratowych, które Ukraina zajęła w zeszłym tygodniu, widać nawet na szkolnym globusie. Nie wiem, ile będzie kontrolować w środę, gdy państwo przeczytają ten felieton, ale zakładam, że nadal dość dużo, żeby zoom był zbędny.

Nie mogę się ścigać na aktualność z analitykami, ale ponieważ śledzę to od samego początku, zwrócę uwagę na różnicę między pierwszymi dniami rosyjskiej inwazji na Ukrainę a pierwszymi dniami ukraińskiej kontrinwazji. Ta różnica wydaje mi się dużo mówić o obu krajach.

Ukraińcy od pierwszych godzin inwazji spontanicznie budowali barykady i szykowali koktajle Mołotowa.

Polityka 35.2024 (3478) z dnia 20.08.2024; Felietony; s. 91
Reklama