Kraj

Dziwo na żywo

Czytam właśnie w „New York Timesie”, że zespół amerykańskich naukowców odkrył, o zgrozo, naturalne korzenie komunizmu. A zatem to nie Marks jest winien i nie Lennon, tylko Matka Natura, o ile nie Bóg Wszechmogący.

Nie planowałam oglądać olimpiady. Doceniam ruch, szczególnie na świeżym powietrzu, i kiedy mam wolną chwilę, a przez Warszawę nie przechodzi akurat tornado z burzą tropikalną, jeżdżę na rowerze po Lesie Kabackim albo pływam w Jeziorku Czerniakowskim. Jednak nie nazywam tego sportem, i wcale nie tylko dlatego, że Las Kabacki to bardziej Lasek Buloński niż Puszcza Białowieska, a Jeziorko Czerniakowskie ze swą magiczną lokalizacją w cieniu kominów elektrociepłowni Siekierki przypomina brejowate bajorko. Nie nazywam tego sportem, bo nie lubię się ścigać, ustanawiać rekordów ani zdobywać medali. Ruszam się we własnym tempie, po trasach meandrujących według mojego uznania i wyłącznie dla przyjemności oraz zdrowia, a przyjemność i zdrowie wykluczają się ze sportem, zwłaszcza wyczynowym, czyli wykluczają się z olimpiadą.

Więc jak to się stało, że ostatecznie olimpiadę oglądam, i to codziennie? Odpowiedzialność za to ponosi Przemysław Babiarz, dziennikarz TVP, który jak najczulszy licznik Geigera nieomylnie wykrył komunizm w piosence Johna Lennona „Imagine”, wykonywanej w czasie ceremonii otwarcia. Z pewną taką nieśmiałością wyznaję: to właśnie komunizm zwabił mnie do ekranu. Pomyślcie państwo tylko: takie dziwo na żywo!

Okazało się, że rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania i komunizmu jest na olimpiadzie znacznie więcej, niż podejrzewał Babiarz – jest go wręcz tyle, że Lennin z Liverpoolu może się schować wraz z małżonką. Inna sprawa, że były znaki – choćby czerwona (!) maskotka, oficjalny gadżet igrzysk w Paryżu, kształtem nawiązująca jakoby do czapki frygijskiej, ale jak się dobrze przyjrzeć, to od razu widać, że to nie żadna czapka, a po prostu – Panie, wybacz – łechtaczka pełną gębą. Bezwstydni Francuzi wszędzie się pchają ze swoją francuską miłością, nawet idei olimpijskiej nie uszanują.

Polityka 34.2024 (3477) z dnia 12.08.2024; Felietony; s. 97
Reklama