Nic nowego. Wieczna powtórka z rozrywki. Te same obyczaje. Zgrana płyta. Polska polityka kręci się w kółko, a z arsenału wciąż wyciąga te same chwyty na zainteresowanie publiczności. Ot, choćby metoda na „niepolityczność”. Modę tę zapoczątkowało w 2001 r. „trzech tenorów”, choć PO nie powstała w wyniku oddolnej inicjatywy obywateli, ale wskutek podziału ugrupowań już istniejących. – Nie buduję partii politycznej, tylko ruch obywatelski – zapewniał na początku 2020 r. Szymon Hołownia. Wcześniej był Paweł Kukiz. PiS teraz także zapowiada stworzenie Stowarzyszenia Biało-Czerwoni, projektu szerszego niż partia, który Jacek Sasin nazywa „platformą” i „płaszczyzną” dla, jakżeby inaczej, ludzi dobrej woli, którzy chcą się angażować w działalność publiczną, choć nie partyjną. Politycy wiedzą, że Polacy partii nie cenią i nie lubią, stąd te maski i udawanie, że jest się czymś innym, niż się jest.
Albo Maciej Berek, szef Komitetu Stałego RM, który zapowiada „duży pakiet ustaw” tej jesieni, a stugębna plotka sejmowa głosi, że rząd chce za pomocą ofensywy legislacyjnej uciec do przodu. To też już było, nawet w tym samym personalnym wydaniu. W 2010 r. premier Tusk chciał się przenosić do gabinetu przy Wiejskiej, by z miejsca kontrolować „śmiertelnie poważne zadanie”, jakim miał być… duży pakiet ustaw. Nic z tego nie wyszło. Ciekawe, czy wyjdzie teraz. Nowogrodzka z kolei szuka nowego Dudy o innym nazwisku, bo skoro raz się udało, to dlaczego nie drugi, i ma nadzieję, że rachunki za prąd obniżą notowania koalicji 15 października, tak jak opozycja za ich czasów liczyła, że wyłożą się na kryzysie węglowym w sezonie jesienno-zimowym po agresji Rosji na Ukrainę. Bo stałym sposobem partii na konkurencję jest zasiąść na brzegu rzeki i czekać, aż spłynie nią trup ich wroga.