Kraj

Mario, żegnaj! Epitafium dla Marriottu, który właśnie znika z mapy Warszawy

Hotel Marriott w Warszawie Hotel Marriott w Warszawie Jakub Halcewicz / Polityka
Tak jak Supersam na placu Unii Lubelskiej był więcej niż pawilonem handlowym, a McDonald’s przy Świętokrzyskiej więcej niż fast foodem, tak warszawski Marriott przy Alejach Jerozolimskich to więcej niż hotel. To mit i legenda. I symbol minionych czasów, eksplozji polskiej transformacji.

Pracowałem wcześniej w Victorii i Grand Hotelu. W Marriotcie byłem od początku, od września 1989 r. Miałem 38 lat – wspomina Andrzej z kadry menedżerskiej otwierającej hotel. Przepracował w nim ponad połowę lat 90., najpierw jako maître d’hôtel (szef służby restauracyjnej), później director of banquet operations, czyli odpowiedzialny za organizację bankietów.

Zagraniczni szefowie myśleli, że tu, w Polsce, chodzą białe niedźwiedzie, a ludzie mają dwie lewe ręce – śmieje się Andrzej. – Na otwarcie zatrudnili dwa razy więcej osób, niż było potrzeba. Do tego przyszło 1,5 tys. gości. Straszny tłok. Urzędnicy, biznesmeni, artyści. Najeść się, napić, przede wszystkim zobaczyć.

Budowa trwała 12 lat, zaczęła się w 1977 r. Po przeciągających się pracach i zrywaniu umów inwestorem została firma stworzona przez Polskie Linie Lotnicze LOT, austriacką spółkę Ilbau i sieć hoteli Marriott. Ta trójka powołała Centrum LIM – 42-piętrowy gmach, którego dolna połowa stała się biurowcem, górna hotelem z 523 pokojami i 16 salami konferencyjnymi. Wyrósł obok nieco starszego Intraco II (dziś znanego jako Chałubińskiego 8).

Miał to być pierwszy zachodni hotel w naszej części Europy. Do 1989 r. nie było nawet dobrego zaopatrzenia. Brakowało obfitych bufetów. A w Marriotcie w sali balowej i na korytarzu stoły się uginały. Wszystko na początku było ściągane z Niemiec – świeże ryby, owoce. Były wina, mocne alkohole. A goście uczyli się konsumpcji po nowemu.

Obsługa z lubością ucierała nosa nowobogackim. – Celebryci nie umieli się wtedy zachować przy stole. Kiedyś zjechali się na wielki bal i nagle przy stoliku ktoś pstryka palcami. Kelner podbiegł i zapytał ironicznie: „czy chce pan kastaniety?” – opowiada Andrzej. – Innym razem ktoś zapytał, dlaczego przy lanczach serwowanych na stojąco nie ma noży. Tym razem kelner odpowiedział: nie dajemy, bo kradną.

Hotel ze schodami ruchomymi wewnątrz, z palmami, kryształowymi żyrandolami – robił wrażenie na wszystkich. Przychodziły wycieczki, ludzie chcieli go zwiedzać. Od początku grudnia budynek zdobiły na Boże Narodzenie olbrzymie świecące gwiazdy. Widać je było z odległości kilometrów.

Hotel Marriott w Warszawie. Sportretowani szefowie J. Willard Marriott i J.W. Marriott Jr.Jakub Halcewicz/PolitykaHotel Marriott w Warszawie. Sportretowani szefowie J. Willard Marriott i J.W. Marriott Jr.

Timon i Mikołaj

Rokrocznie odbywał się gwiazdkowy bal dla dzieci pracowników hotelu. Zabawiał je Krzysztof Tyniec (wtedy Timon z „Króla Lwa”!). A na koniec na postawionym na środku sali fotelu św. Mikołaj czekał na każdego, by złożyć życzenia, pogłaskać po głowie i wręczyć torbę ze słodyczami. Czego w niej nie było. Zdjęcia z Mikołajem z ówczesnych przedszkoli były jak kartki z PRL. A zdjęcia z Mikołajem z Marriottu – jak kadry z amerykańskich seriali.

To był sen i ten sen miał swoją cenę. A płaciły ją choćby dzieci pracowników hotelu, które w tygodniu widywały rodziców czasem albo wcale. Rodzice byli przepracowani, ale wtedy w słowniku takich słów nie było. Kolega Andrzeja – zmęczony? w pośpiechu? – w drodze do pracy nie wyrobił na zakręcie na Belwederskiej, wpadł w poślizg i uderzył tak mocno, że strącił latarnię. Akurat wyjeżdżała kolumna prezydenta Lecha Wałęsy. Policja nie miała nawet czasu na wypisanie mandatu, zepchnęli tylko skasowane auto na pobocze.

Pracowaliśmy 16–18 godzin dziennie. Od 7 rano do późnej nocy, siedem dni w tygodniu. Ale nie z obowiązku, mnie ta praca sprawiała przyjemność. Było rodzinnie, wszyscy sobie pomagali i mówili do siebie po imieniu – tłumaczy Andrzej. – Na bankietach nie ma monotonii. Codziennie inny klient, inna impreza. Shakehand z prezydentem, z królem Hiszpanii, Norwegii, Szwecji czy z księżną Sarah Ferguson. Nie czuliśmy się zmęczeni, to była satysfakcja. Bogato było. Pracownicy hotelu zarabiali bardzo dobrze, a pensja była aktualizowana co miesiąc i podnoszona o wskaźnik szalejącej wtedy inflacji.

Na początku w Marriotcie pracowało ok. 1,5 tys. osób – w housekeepingu, stuartingu, sprzedaży, pralni, cukierni, restauracjach. Hotel wykształcił późniejszych prezesów i menedżerów wielu firm.

Hotel Marriott w WarszawieJakub Halcewicz/PolitykaHotel Marriott w Warszawie

Wszystko na raz

Prezydenci Stanów Zjednoczonych zawsze nocują w hotelach amerykańskich. Podział z reguły jest taki, że Demokraci w Marriotcie, Republikanie także w Sheratonie. Ponieważ Marriott był przez kilka lat jedynym amerykańskim hotelem w Polsce, zatrzymywali się tutaj. Bill Clinton, George Bush, Barack Obama, Donald Trump i Joe Biden. Obama nawet zszedł do ogólnodostępnej siłowni i ćwiczył między innymi gośćmi. O piątej rano.

Trwał u nas bankiet z udziałem kanclerza Helmuta Kohla, kiedy w nocy padł mur berliński. Kohl natychmiast wrócił do Niemiec, a następnego dnia znów był w Marriotcie – wspomina Andrzej. – Połączenie Niemiec działo się na naszych oczach.

Załoga Marriottu obsługiwała wszystkie ważne imprezy, nie tylko u siebie. Zanim powstał Sheraton i zanim zaczął się zewnętrzny catering, była jedyna. Otwierała fabryki, mleczarnie, witała głowy państw na Zamku Królewskim czy w Kancelarii Prezydenta. Czasami organizowała trzy wydarzenia dziennie. Najtrudniejsze logistycznie było otwarcie sklepu z amerykańskim burbonem w Kijowie. Jego wygląd można było porównać do jubilera na Polach Elizejskich. A impreza otwarcia – zasiadana kolacja – odbywała się w filharmonii. Z warszawskiego Marriottu pojechały tam trzy tiry – wiozły jedzenie, napoje, nawet wodę. Tylko nie alkohol.

Andrzej wspomina bankiet, który zespół hotelu przygotował w ogrodzie dyrektora misji Banku Światowego w Polsce Iana Hume’a. Gdy wszystko było gotowe na przyjęcie 150 gości, zaczęło lać. I wszystko popłynęło. Żona Hume’a płakała. – Zdecydowaliśmy, że stawiamy to od nowa. Zwieźliśmy zaopatrzenie i na trzy minuty przed przyjściem gości byliśmy gotowi. Od tamtej pory Hume był moim przyjacielem. O tym, co zrobiliśmy, napisał list do kierownictwa hotelu. Andrzej dostał nominację do tytułu pracownika roku całej światowej sieci.

Hotel i mieszkanie

Hotel Marriott bywał też mieszkaniem. Przez kilkanaście lat mieszkał w nim David Mitzner, założyciel i prezes firmy inwestycyjnej i deweloperskiej Apollo Reda. „Od mojego wyjazdu w 1949 roku, po zwolnieniu z łagru na Syberii, przyglądałem się temu, co się dzieje w komunistycznej Polsce. Zawsze byłem przeciwko temu ustrojowi. Moja rodzina była zorientowana na biznes, rozwój przemysłowy i gospodarczy. W latach 80., kiedy system chylił się ku upadkowi, do Stanów trafiało coraz więcej wiadomości o Polsce. Wtedy bardzo chciałem tu przyjechać. Zawsze podkreślam, że jestem, byłem i do śmierci pozostanę polskim patriotą” – opowiadał Emilowi Góreckiemu w branżowym magazynie „Eurobuild”.

Mitzner podpisał największą transakcję polskiego sektora nieruchomości – zakup 28 centrów handlowych. Jak do tego doszło? W Marriotcie, gdzie jadał śniadania, zauważył dwóch Niemców, którzy pojawiali się w restauracji od jakiegoś czasu. „Poznaliśmy się. Okazało się, że jeden był skarbnikiem [niemieckiego koncernu] Metro AG. Przyszedł do mnie i pyta, czy dysponuję 500–600 mln euro. Odpowiedziałem: oczywiście, że tak”.

W 2015 r. Mitzner obchodził setne urodziny. Gości zaprosił do Marriottu, w którym mieszkał chyba z powodu swojego drugiego patriotyzmu – amerykańskiego. Zmarł rok później.

Bywało jeszcze ciekawiej. Na dumny hotelowy gmach wspiął się w 1999 r. francuski wspinacz Alain Robert – bez zabezpieczenia i pozwolenia. W tym samym roku zrobił to polski fotograf i wspinacz Dawid Kaszlikowski, dziesięć lat później Bartłomiej Opiela, a potem jeszcze Marcin BNT Banot.

Hotel Marriott w WarszawieJakub Halcewicz/PolitykaHotel Marriott w Warszawie

Marsz elity

Zanim kolejne pokolenia wydały wyrok na latach 90. za ich niepohamowany kapitalizm, prasa relacjonowała je z entuzjazmem, ale i należną ironią, chyba prawdziwie oddając ich nastrój. Na przykład Agnieszka Kublik w „Gazecie Wyborczej” poszła w marcu 1997 r. na premierę „Evity” z Madonną w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i towarzyszące jej przyjęcie w Marriotcie. „Od naszej specjalnej wysłanniczki w wielki świat” – napisał w nagłówku dziennik.

„Kilkaset wytwornych par na piechotę udaje się na bankiet do blisko położonego hotelu Marriott. Ta niebywała wycieczka – jak we wzorowym przedszkolu para kroczy za parą – wywołuje ogromne zdziwienie stałych bywalców okolic Dworca Centralnego. Lumpy w zniszczonych dżinsach, z butelką piwa w jednej ręce i kanapką w drugiej, zastygają w nienaturalnych pozach, przyglądając się »wycieczce«. Potem kilku z nich udaje się wedrzeć na bankiet, muszą wykazać się niezłym sprytem, bo przy wejściu na salę stoi kilku potężnych goryli i pilnuje, by każdy okazywał zaproszenie” – notuje Kublik.

Dziennikarka spędza dziesiątki minut w kolejce do szatni (2 tys. gości bankietu), potem kolejne dziesiątki po jedzenie. Dochodzi 23. Kucharz hotelowy Andrzej Bednarski oprowadza ją po zastawionych stołach: „warzywa po chińsku w sosie orientalnym; ryż jaśminowy (tajemnica jego niepowtarzalnego smaku kryje się w przygotowaniu: tego ryżu się nie gotuje w wodzie, tylko na parze i bez żadnych przypraw, nawet bez soli); małże, krewetki królewskie, ostrygi, homary w sosie z curry; kurczak gotowany w paście z mleka kokosowego ze śmietaną, przesmażoną na oleju z kokosa; łosoś zapiekany w cieście francuskim na gorąco; spaghetti, które kucharze przyrządzali na oczach gości i wedle ich przepisów”.

Na stołach z przekąskami cała noga prosiaka marynowana w imbirze z miodem. No i słodycze: „trufelki, petifurki, kuleczki z białej czekolady, dwukolorowe musy z sera mascarpone. Prawdziwym przebojem są truskawki, duże, soczyste i pachnące najprawdziwszymi truskawkami; występują w dwóch wersjach: oblane białą i czarną czekoladą. Są też granatowe winogrona zanurzone w błękitnym lukrze przyprószonym wiórkami kokosowymi. Zaciekawienie budzą jakieś południowe owoce (o nazwie nieznanej nawet kucharzom!). Wyglądają tak: małe bladoróżowe kuleczki wielkości naszych rzodkiewek, z grzywą liści tegoż samego koloru”. Co 10–20 minut kelnerzy przynosili kolejne porcje.

Hotel Marriott w WarszawieJakub Halcewicz/PolitykaHotel Marriott w Warszawie

Taylor. Ostatnia gwiazda?

Bilet na premierę kosztował 60 zł, karta wstępu na bankiet – 90 zł. Dla porównania: na warszawski koncert Michaela Jacksona (nocował w Marriotcie) pół roku wcześniej można było wejść za 40 zł. Przyszło 2 tys. osób. „Gazeta Wyborcza”: „Panie zdecydowanie wybrały czerń: i słusznie – mała czarna znów wróciła do łask. Niekiedy panie nie dość samokrytyczne, jeżeli chodzi o figurę, prezentowały supermini z przepastnymi dekoltami z przodu i z tyłu. To były Amerykanki. Ekstrawaganccy byli też Amerykanie: jeden z nich na to uroczyste przyjęcie przyszedł chyba wprost z joggingu, bo był ubrany w biały, plastikowy dres; za pasek miał wciśnięty telefon komórkowy”.

Zabrakło artystów, ludzi kultury. Nie dostali zaproszeń. Można je było jedynie kupić. A pieniądze ze sprzedaży miały pójść na roczne stypendia Fundacji Fulbrighta dla młodych polskich naukowców.

Uważa się, że ostatnią gwiazdą, która nocowała w Marriotcie, była Taylor Swift. Trzy dni po jej ostatnim warszawskim koncercie serwis E-hotelarz poinformował, że „Warsaw Marriott Hotel przestał być częścią portfolio obiektów Marriott Bonvoy”. Podobno Marriott nie dogadał się z LIM-em w sprawie rozliczeń z czasu pandemii. Kiedy z fasady wieżowca zniknie dotychczasowa nazwa, ma ją zastąpić Warsaw Presidential Hotel, czyli Hotel Prezydencki w Warszawie. Nadal dumnie. Ale to już inny rodzaj dumy.

Imię Andrzeja zostało zmienione.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną