Kraj

Narodowcy, swifties i lemoniada. Marsz Bąkiewicza tłumów w tym roku nie porwał

Marsz powstania warszawskiego zorganizowany przez środowiska prawicowe, 1 sierpnia 2024 r. Marsz powstania warszawskiego zorganizowany przez środowiska prawicowe, 1 sierpnia 2024 r. Wojciech Kryński / Forum
Narodowcy po raz 13. zorganizowali w centrum Warszawy przemarsz upamiętniający wybuch powstania. W tym roku frekwencja okazała się wyraźnie niższa, a i w samym tłumie było spokojniej.

Tegoroczna edycja była wyjątkowa z kilku powodów. To pierwszy od 2015 r. przemarsz zorganizowany bez symbolicznego choćby poparcia rządu. Przez osiem lat panowania Zjednoczonej Prawicy narodowcy cieszyli się sporym parasolem ochronnym, byli też hołubieni finansowo. Na współpracy z poprzednim obozem zyskały zwłaszcza instytucje związane z Robertem Bąkiewiczem, dawniej prezesem stowarzyszenia Marsz Niepodległości i nieformalnym przywódcą pozaparlamentarnej prawicy. Blisko był szczególnie z politykami Solidarnej (dziś Suwerennej) Polski – sami w marszu uczestniczyli, robili sobie zdjęcia z wyborcami.

Fanki Taylor Swift i narodowcy

Dziś z dawnego blasku i potęgi finansowej pozostały okruchy. Dwa dni przed marszem Bąkiewicz, dziś prezes stowarzyszenia Roty Marszu Niepodległości i twórca partii Polexit, rozsyłał do sympatyków dość dramatyczne apele o datki. „Marsz Powstania Warszawskiego zagrożony!” – alarmował i wyliczał, ile co kosztuje: platformy, nagłośnienie, auta dla weteranów... Apel ponowił kilka godzin przed godziną „W”. A z nagłośnieniem faktycznie był problem. Osoby stojące ledwie kilkadziesiąt metrów od sceny przy rondzie Dmowskiego narzekały, bo nie słyszały przemówień.

Drugim, może ważniejszym powodem, dlaczego demonstracja okazała się unikatowa, była kolizja w terminarzu warszawskich wydarzeń. 1 sierpnia na Stadionie Narodowym odbywa się pierwszy z trzech koncertów Taylor Swift, największej gwiazdy pop na planecie. Do stolicy zjechali fani zewsząd, bo bilety w Polsce były tańsze i po prostu łatwiej dostępne niż w wielu innych krajach (nawet w USA).

Stąd na kilka minut przed godz. 17 w centrum dało się zaobserwować dość abstrakcyjne, ale estetycznie ciekawe obrazki: grupy mocno zdezorientowanych dziewczyn w cekinowych spódniczkach i kowbojskich kapeluszach przeciskały się przez tłumy przysadzistych narodowców z symbolem Polski Walczącej na ramionach. Trudno stwierdzić, kto był bardziej zdziwiony tym widokiem. Chyba jednak fanki Swift; niektóre przystanęły przy rondzie, po czym ruszyły razem z tłumem. Przy rondzie de Gaulle’a odbiły, poszły prosto, w kierunku Stadionu Narodowego – marsz skręcał w lewo, w stronę Krakowskiego Przedmieścia i pl. Krasińskich.

Czytaj też: Oszołomy precz! Jak się podzieliła radykalna niepisowska prawica

Bąkiewicz tłumów nie porwał

Obchody upamiętniania powstania rozpoczęły się punktualnie o 17, gdy zawyły syreny, a narodowcy odpalili race. Nad głowami przeleciały myśliwce wojskowe, co było nowością i wzbudziło spore emocje. Tradycyjnie organizatorzy po godz. „W”, gdy centrum było już zadymione, otworzyli zgromadzenie, dopiero wówczas apelując o nieużywanie pirotechniki.

Z głośników poniósł się „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, odśpiewano „Rotę”, ze sceny padły okrzyki: „Cześć i chwała bohaterom!” oraz „Bóg, honor, ojczyzna”. Po przemowach, również weteranów, za mikrofon chwycił Bąkiewicz. Przywitał się hasłem: „Przyjaciele, Polacy!”, i podkreślił, że powstańcy „nie walczyli o marksistowski raj w Europie, o Unię, która niszczy suwerenne narody. Walczyli o Polskę suwerenną, wolną, niepodległą”. Najbardziej wyżywał się na Niemcach, stawiając znów znak równości między nazistowskimi okupantami z czasów II wojny światowej i dzisiejszą Republiką Federalną. Oskarżył Berlin o wstrzymywanie polskiego rozwoju, jego zdaniem to przez Niemców nie powstanie CPK. Atakował też Unię i środowiska progresywne, ale tłumów w tym roku nie porwał.

To zresztą ogólne wrażenie z marszu. W porównaniu z poprzednimi latami działo się niewiele. Ludzi było mniej i nie reagowali entuzjastycznie na agresywne hasła wykrzykiwane z mobilnej platformy z nagłośnieniem. Mniej było też środków ostrożności, policja nie odcinała dostępu do ulic wpadających w Aleje Jerozolimskie, nie otoczyła jezdni kordonem. Impreza przykuła wreszcie mniejszą uwagę polityków. Wprawdzie swój transparent nieśli członkowie Ruchu Narodowego, obecni byli też przedstawiciele Konfederacji Korony Polskiej, czyli formacji Grzegorza Brauna. W tłumie znalazł się były wiceminister w rządzie Zjednoczonej Prawicy Sebastian Kaleta, który w czerwcu nie dostał się do Parlamentu Europejskiego. Ale zabrakło osób z pierwszej ligi – impreza narodowców najwyraźniej straciła na znaczeniu.

Czytaj też: Marsz Niepodległości. Dwie frakcje, dwa hasła, a między liderami wrze

Reparacje, źli Niemcy i lemoniada

Same przemówienia zajęły sporo czasu, marsz ruszył po 17:30 (wielu uczestników zdążyło zgromadzenie opuścić). Demonstracja przeszła przez centrum do pl. Krasińskich w dość spokojnym, wakacyjnym tempie. Organizatorzy najwięcej uwagi poświęcili reparacjom, zdradzie i zemście. Padały okrzyki: „Niemcy, Niemcy to mordercy!” oraz „Jeszcze się zdziwicie, reparacje zapłacicie”. Raz na jakiś czas tłum brał na cel Donalda Tuska, „niemieckiego agenta”, zdarzały się też okrzyki antyukraińskie, jak „J...ć UPA i Banderę”. Organizatorzy apelowali do przeciwników marszu o unikanie „prowokacji”, choć specjalnie nie było ich widać. W porównaniu z poprzednimi edycjami, gdy dochodziło nawet do prób spalenia tęczowej flagi z symbolem Polski Walczącej, w tym roku naprawdę było letnio – dosłownie i w przenośni.

Tłum doszedł pod pomnik przy pl. Krasińskich w niecałą godzinę. Tu zorganizowano koncert piosenek powstańczych, a współtwórcą wydarzenia była TV Republika, transmitująca zresztą wszystko na żywo. Uczestników przywitali dziennikarze stacji, jeszcze niedawno związani z TVP: Rafał Patyra i Anna Popek. Szybko doszło do zgrzytu, bo Popek zaczęła zapowiadać koncert, a idący jeszcze ul. Miodową narodowcy zagłuszali ją swoim „Bóg, honor, ojczyzna”. Wśród manifestantów sporo było wolontariuszy Rot Marszu Niepodległości kwestujących na rzecz pokrycia kosztów marszu – co każe wnioskować, że apele Bąkiewicza nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

Na placu aktywne były kluby „Gazety Polskiej”, rozdawano egzemplarze „Gazety Polskiej Codziennie”. Po lewej stronie placu, w miejscu, w którym rokrocznie stały namioty z ulotkami Młodzieży Wszechpolskiej i stragany z literaturą narodową (m.in. licznymi pozycjami otwarcie antysemickimi), dzisiaj stały stoiska z kawą mrożoną i lemoniadą. Trudno o lepszy dowód na to, że narodowców 1 sierpnia w Warszawie już chyba nikt się nie boi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną