Sejm odbywa już ostatnią sesję i udaje się na sześciotygodniowe wakacje, więc w roli dostarczyciela igrzysk będzie nam na razie musiała wystarczyć olimpiada. I coraz bardziej niezwykła kampania wyborcza w USA.
W kraju końcówka politycznego sezonu niewątpliwie należała do posła Marcina Romanowskiego. Ten bliżej nieznany polityk, przez lata wierny wykonawca poleceń Zbigniewa Ziobry, nagle urósł do roli bohatera i męczennika prawicy. Wszystko za sprawą uznanego przez sąd immunitetu, który pozwolił mu triumfalnie opuścić areszt śledczy. Ów immunitet przyznało mu, słabo znane w Polsce, Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, dość luźnej organizacji, w typie ONZ, niemającej nic wspólnego z Radą Europejską Unii. (Wyjaśniamy te zawiłości w tym numerze, bo rzadko jest taka okazja). Zagraniczny immunitet Romanowskiego jako zastępcy członka ZPRE zdaniem prokuratury oraz licznych prawniczych autorytetów, ale też na tzw. zdrowy rozum, jest dęty. Pomysł, że udział w parodniowych sesjach ZPRE daje politykowi całoroczną ochronę przed odpowiedzialnością za popełnione w kraju przestępstwa, wydaje się kuriozalny. Przypomnijmy, że byłemu wiceministrowi, nadzorującemu w swoim czasie Fundusz Sprawiedliwości, prokuratura postawiła 11 zarzutów, w tym o wyrządzenie szkody w mieniu publicznym na 111 mln zł i udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która działała w Ministerstwie Sprawiedliwości (!) Zbigniewa Ziobry. Dowody są w 500 tomach akt, raportach NIK, licznych materiałach dziennikarskich, ale także w kompromitujących Romanowskiego nagraniach dokonanych potajemnie przez byłego pracownika FS Tomasza Mraza.
W tej sprawie, tak jak we wszystkich dotyczących nadużyć popełnianych przez poprzednią władzę, PiS przyjął taktykę „krzyków i trików”.