Sztuka epistolarna wciąż ma się nieźle, o czym przekonaliśmy się przy okazji ujawnienia przez „Wyborczą” listu Jarosława Kaczyńskiego do Zbigniewa Ziobry. W odręcznym piśmie z sierpnia 2019 r. prezes PiS zakazuje politykom Solidarnej Polski wykorzystywania środków z Funduszu Sprawiedliwości w kampanii wyborczej, przestrzegając, że ujawnienie takiej informacji może przynieść fatalne skutki zarówno dla przebiegu kampanii, jak i jej rozliczenia. Choć w tym okresie wodzowska pozycja Kaczyńskiego w obozie Zjednoczonej Prawicy wydawała się niepodważalna, Ziobro zignorował zakaz prezesa, a w kolejnych wyborach wpompował w kandydatów swojej partyjki 200 mln zł, które powinny trafić do ofiar przestępstw (m.in. na finansowanie długotrwałej terapii u kobiet, które doświadczyły przemocy seksualnej).
List Kaczyńskiego jest nie tylko bezpośrednim dowodem na to, że prezes doskonale zdawał sobie sprawę z nadużyć, których w FS dopuszczali się ludzie Ziobry. Obciąża nie tylko polityków SP, obnaża również cynizm myślenia Kaczyńskiego. Polityka nie oburza wyprowadzanie środków z FS, niepokoją go jedynie potencjalne konsekwencje polityczne i finansowe takiego procederu. Nie ma w piśmie prezesa PiS nawet wzmianki o prawnym i etycznym aspekcie całej sprawy! Sam Kaczyński, już po ujawnieniu listu, rozumiejąc zapewne, w jak niewygodnej pozycji się znalazł, przekonywał, że jego pismo „było formą zasygnalizowania nieprawidłowości Prokuratorowi Generalnemu”.
Choć już wcześniej było wiadomo, jak wielka jest skala nadużyć w FS, list Kaczyńskiego obudził nadzieję na wyciągnięcie konsekwencji wobec komitetu wyborczego Zjednoczonej Prawicy. Politycy KO wystąpili nawet do Państwowej Komisji Wyborczej z wnioskiem, aby raz jeszcze sprawdziła sprawozdanie finansowe PiS z 2019 r.