Kiedy wolno strzelać
Kiedy wolno strzelać. Czy służby siłowe dostaną coś w rodzaju licencji na zabijanie?
Mamy wojnę tuż za granicą i trzeba się przygotować na najgorsze. Ale czy na pewno dając funkcjonariuszom sił mundurowych większą swobodę w użyciu broni lub poszerzając uprawnienia wojska do interwencji wobec cywilów wewnątrz kraju?
To zresztą nic nowego. W latach 90. i na początku 2000. po każdej akcji służb policyjnych, gdy w grę wchodziło ryzyko odpowiedzialności za nadużycie broni, służby domagały się poszerzenia uprawnień do strzelania. A rządzący często odpowiadali projektem. W jednym z nich zwolniono funkcjonariuszy z obowiązku ostrzegania „policja!”, „stój, bo strzelam!” i oddania strzału ostrzegawczego, a potem strzału pod nogi. Twierdzono, że funkcjonariusz musi ostrzegać, nawet gdy bandyta do niego strzela, co było nieprawdą. Ale opinia publiczna nie zna prawa na wyrywki, więc można było tworzyć wrażenie, że policjanci są bezbronni.
Wyższa konieczność?
Teraz, po incydencie strzelania przez polskich żołnierzy na białoruskiej granicy, mamy dokładnie to samo: nowy projekt użycia broni tłumaczy się tym, że żołnierze są zanadto skrępowani przepisami i giną, bo nie mogą strzelać. To nieprawda: przepisy pozwalają im strzelać i w obronie własnej, i w obronie dobra o wyższej lub porównywalnej wartości (tzw. stan wyższej konieczności). Incydent z marca przedstawiono tak, że żołnierze bronili się przed grupą agresywnych osób, które przeszły przez graniczny płot. Zatem działali w samoobronie. Skoro tak, to dlaczego prokuratura postawiła im zarzuty?
Do dziś nie ujawniono nagrania z incydentu z końca marca, które jest podstawą zarzutów nadużycia broni przez żołnierzy. Nie wiemy więc na pewno, jak to wyglądało. Tuż przed wyborami portal Onet.pl opisał zdarzenie tak, jak gdyby przez płot przedarli się ludzie, którzy usiłowali zabić polskich żołnierzy.