Kraj

Superpaństwo? Jestem za!

Temat „europejskiego superpaństwa” udało się w Polsce tak zdemonizować, że mało kto w kampanii wyborczej odważył się być „za”.

Kaczyński straszył, że tego chce Tusk, a Tusk unikał tematu. Do następnych wyborów pięć lat, więc można o tym chyba teraz poważnie porozmawiać. Niniejszym deklaruję: jestem za przekształceniem Unii Europejskiej w federacyjne państwo. Oto moje argumenty.

Jednym z najważniejszych problemów Unii jest „deficyt demokracji”. Kluczowe decyzje podejmowane są przez biurokratów, którzy nie pochodzą z wyborów – to zarzut często wysuwany przez eurosceptyków, który ma w sobie ziarenko prawdy. Jest tylko jeden sposób na zmniejszanie tego deficytu. To zwiększanie uprawnień ciał pochodzących z wyborów: europejskiego parlamentu i (ewentualnego) europejskiego prezydenta, a to z kolei musi oznaczać rezygnację państw członkowskich z części suwerenności. Dopóki państwa członkowskie zachowują pełną suwerenność, kluczowe decyzje podejmowane są na drodze konsultacji między rządami. Czyli w praktyce unijne przepisy dotyczące telekomunikacji, rybołówstwa czy motoryzacji przygotowywane są przez urzędników w ministerstwach i ambasadach.

Jest z tego tylko jedno wyjście – takie jak w proponowanym 20 lat temu traktacie konstytucyjnym. Zwiększenie uprawnień Parlamentu Europejskiego, wprowadzenie obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, zmniejszenie roli rządów państw członkowskich i tak dalej. Traktat wtedy odrzucono w referendach we Francji i w Holandii, nie wszedł więc w życie. W Polsce nie doszło nawet do debaty o ratyfikacji, bo to nie miało sensu. Część proponowanych rozwiązań ocalono następnie w traktacie lizbońskim, ale bez tego najważniejszego, czyli częściowej rezygnacji z suwerenności państw członkowskich.

Formalnie wszystkie decyzje w Unii wchodzą w życie dlatego, że państwa członkowskie się na nie zgadzają. Co za tym idzie, Parlament Europejski nie ma wielu uprawnień parlamentów w „zwyczajnych” państwach.

Polityka 27.2024 (3470) z dnia 25.06.2024; Felietony; s. 88
Reklama