Film grozy z incydentu na granicy. Strzały padały za gęsto. Trzeba pilnie wyciągnąć wnioski
„Gazeta Wyborcza” twierdzi, że uzyskała dostęp do filmu pokazującego incydent ze strzałami na granicy z 25 marca. Zdarzenie to – ujawnione z dwumiesięcznym opóźnieniem przez Onet – wywołało najpoważniejszy wstrząs na finiszu kampanii europarlamentarnej i wraz ze śmiercią żołnierza rannego w innym, późniejszym incydencie najsilniej zachwiało rządowym przekazem o bezpieczeństwie granicy jako filarze polityki Donalda Tuska.
Poszło głównie o to, że – jak pisał Onet – żołnierze, którzy użyli broni w odruchu obrony przed atakiem agresywnych migrantów, zostali potraktowani przez Żandarmerię Wojskową i prokuraturę jak podejrzani o poważne przestępstwa, zakuci w kajdanki i wywiezieni na przesłuchanie.
Fatalny zbieg okoliczności, polegający na połączeniu tragedii ugodzonego nożem żołnierza z gmatwaniną sytuacji prawnej, sprawił, że w politycznej i medialnej debacie najgłośniej brzmiało jedno hasło: strzelać. W reakcji przypominającej gaszenie politycznego pożaru rząd zapowiedział daleko idące zmiany poszerzające prawo do użycia broni i łagodzące odpowiedzialność za jego nadużycie, by niedawno się z nich wycofać w obliczu krytyki prawników.
Czytaj też: Zona – reaktywacja. Czuć strach przed powtórką złych wspomnień
Film z granicy: groza, panika, luki
Ale to, co opisuje Wojciech Czuchnowski w „GW” jako zapis wielokrotnie obejrzanego dwuminutowego filmu, zmienia punkt widzenia na zdarzenia spod Dubicz Cerkiewnych i każe zrewidować ocenę zachowania żołnierzy oraz reakcję Żandarmerii. Czuchnowski – do niedługiego tekstu odsyłam po relację niemal „klatka po klatce” – twierdzi, że widział strzały oddawane z odległości 300 m wzdłuż granicznego pasa w kierunku migrantów, którzy przeszli przez rozgięty płot i przygotowywali drabiny do pokonania zasieków. Dalej za nimi znajdował się jednak zmierzający z przeciwka polski patrol z funkcjonariuszami Straży Granicznej, którzy podjęli interwencję wobec migrantów. Strzały trwają, także przez pręty płotu, na białoruską stronę, gdzie czekała grupa migrantów mająca po drabinach przedostać się dalej.
Strzelać w niebezpieczny i najprawdopodobniej sprzeczny z prawem sposób miał jeden żołnierz, drugi oddawać strzały wyłącznie w powietrze. Inny filmował zdarzenie telefonem. W użyciu przez drugi patrol była broń niezabijająca – miotacze gazu. Według Czuchnowskiego film nie pokazuje bezpośredniego zagrożenia dla żołnierzy z jednego i drugiego patrolu w momencie otwarcia ognia. Dopiero gdy zachodzi interwencja, zza płotu lecą niebezpieczne przedmioty – konary i kamienie. Jednak nie dochodzi do walki w bliskim kontakcie.
Sytuacja opisana przez Czuchnowskiego – jeśli jej opis wiernie oddaje rzeczywistość – nie powinna była się zdarzyć. Być może są jeszcze nagrania z innych kamer, pokazujące obraz sytuacji pod innym kątem. Może na filmie nie widać wszystkiego – tak zapewne jest, bo oko kamery nigdy nie oddaje pełnego obrazu. Nie słychać też, co krzyczą do siebie uczestnicy zdarzenia. Ale opis przedstawiony w „Wyborczej” to relacja z filmu grozy, bo uwidacznia nierespektowanie procedur, luki w wyszkoleniu, być może panikę żołnierza, który nieprzewidywalnym zachowaniem mógł narazić życie nie tylko migrantów, ale nawet kolegów z granicznej służby.
Czytaj też: Granice Tuska. Komentuje Ewa Siedlecka
Tysiące przypadków z użyciem broni
Jeszcze zanim ten przeciek trafił do opinii publicznej, pojawiały się pojedyncze relacje wskazujące, że był tam chaos, a strzały padały za gęsto. Jednak debatę zdominowało politycznie użyteczne oburzenie na sposób zatrzymania żołnierzy i grożącą im odpowiedzialność. Jeden opisany w „Gazecie” filmik nie wyjaśnia jeszcze wszystkiego, ale nakazuje przekierować dyskusję na sposób zachowania zatrzymanych żołnierzy. I rodzi pytania dotyczące bardziej samego wojska niż jego otoczenia prawnego, które nie jest doskonałe i które trzeba ujednolicić.
Równie ważne jest to, by misja graniczna poparta była odpowiednim dla niej szkoleniem, testami – również odporności psychicznej i przydatności do patroli w takich, a nie innych warunkach – wreszcie codzienną pracą dowódców z podwładnymi. Debriefing – słowo znane w NATO jako analiza sytuacji problematycznych, z wyciąganiem wniosków na przyszłość – musi wejść do codziennego języka wojska. Jeśli – o czym dowiedzieliśmy się dopiero w czasie tego kryzysu – przypadków użycia broni są już tysiące, a interwencji Żandarmerii Wojskowej dziesiątki, to rodzi się pytanie, co zrobiono z poprzednimi sytuacjami, nawet jeśli nie były aż tak drastyczne.
Tak samo jak nie wolno dopuścić, by śmierć ranionego żołnierza nie poprawiła ochrony osobistej i procedur patrolowych, tak i to zdarzenie z użyciem broni musi skłonić do wdrożenia szkolenia, badań i analizy wniosków – a przede wszystkim włączenia krytycznego myślenia na co dzień.