Jak wielką wagę mają wybory do Parlamentu Europejskiego w 2024 r., najlepiej pokazuje zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego Marine le Pen we Francji, skutkujące natychmiastowym rozwiązaniem parlamentu przez prezydenta republiki. A tymczasem w Polsce, w kraju, który przez osiem długich lat był chorym człowiekiem Europy, partie demokratyczne i proeuropejskie uzyskują łącznie większość głosów i mandatów, a główna partia rządząca wygrywa wybory! Od dziś jesteśmy „najzdrowszym człowiekiem Europy”. Brawo my!
PiS traci miejsca w europarlamencie
Na tle innych krajów wypadliśmy dobrze, niemniej wyniki partii skrajnych, populistycznych i antyeuropejskich są nadal całkiem niezłe. PiS otrzymał 36,16 proc. głosów, więc jedna trzecia wyborców poparła partię, której twarzą jest m.in. Daniel Obajtek – od dziś europoseł elekt. Konfederacja natomiast uzyskała najlepszy wynik w historii i może sobie szczerze pogratulować sześciu mandatów uzyskanych za 12,08 proc. głosów.
PiS otrzymał ok. 20, a więc tyle, ile dawały mu sondaże. Oznacza to jednakże utratę aż siedmiu foteli w europarlamencie. O skali przegranej świadczy najlepiej wynik liderki na listach tej partii Beaty Szydło. Zdobyła najwięcej głosów ze wszystkich kandydatów PiS, lecz z wynikiem ok. 285 tys. głosów jest nie tylko na trzecim miejscu za liderami list PO Borysem Budką (ok. 335 tys.) i Bogdanem Zdrojewskim, lecz ledwie przekroczyła połowę własnego poparcia sprzed pięciu lat.
Z radością konstatujemy, że heroiczny bój o mandat przegrał Jacek Kurski (tym razem nawet nie stanął na podium u boku przemawiającego prezesa), a także cypryjski kierowca wózków golfowych Karol Karski i mistrz wirtualnych przejazdów samochodowych na trasach Bruksela–Polska Ryszard Czarnecki. Jednak tę radość mąci nam wiadomość, że obok niewątpliwie uczciwego Daniela Obajtka w Parlamencie Europejskim znalazły się inne niewątpliwie nieskazitelne postacie, jak Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik czy Adam Bielan.
Kaczyński nie udawał, że jest zwycięzcą
W swoim przemówieniu po ogłoszeniu wyników Jarosław Kaczyński nie udawał, że jest zwycięzcą. W skrócie i wiernej parafrazie powiedział, co następuje: ten wynik to jest dla nas wielkie zadanie. W ostatnim czasie jesteśmy ciągle na tym samym poziomie. Wiemy jednakże, co trzeba uczynić, żeby ten poziom podnieść. Droga do zwycięstwa jest otwarta. W 2004 r. wydawało się, że było źle, a już w 2005 zwyciężyliśmy. Musimy iść tą drogą, wyciągając wnioski. Mamy jasne zadanie, a za chwilę będziemy mieli bardzo jasny projekt, co należy czynić. Idziemy w jednym kierunku mimo „piekielnego ataku na nas”. „Skoczymy ku zwycięstwu! Bądźcie tego pewni”.
Barokowa fraza o „skoku ku zwycięstwu” wejdzie zapewne do słownika cytatów z prezesa, które pozostaną po nim niczym „towarzyszki i towarzysze” po Edwardzie Gierku. Fraza frazą, lecz najważniejsza jest treść, czyli to, kto i na co ten skok ma zrobić. Otóż ma to być skok na urząd prezydencki w wykonaniu „biało-czerwonego frontu”. Nie wiadomo dokładnie, kogo Kaczyński chciałby połknąć swoją biało-czerwoną paszczą, ale pewnie chodzi o ludzi Ziobry.
Ogólne wrażenie z wystąpienia Kaczyńskiego odniosłem takie, że jest w dobrej formie i zamierza na poważnie powalczyć o prezydenturę dla swojego kandydata. Jak się zdaje, postawił też diagnozę swojej porażki. Jego (kończące przemówienie) wezwanie do chodzenia na wybory brzmiało tak, jak gdyby przegraną przypisywał demobilizacji swojego elektoratu.
Braun pociągnął listę Konfederacji
Znacznie więcej powodów do zadowolenia ma dziś Konfederacja, której w 2014 r. zabrakło 0,5 proc., aby dostać się do Parlamentu Europejskiego. Tym razem będzie miała aż sześciu europosłów. Czy w osiągnięciu dobrego wyniku pomogło „gaszenie chanuki” przez Grzegorza Brauna? Z pewnością wyborcom Konfederacji agresywny antysemityzm co najmniej nie przeszkadza, a zważywszy na gwałtowny przyrost antyżydowskich nastrojów na tle wojny w Izraelu i Palestynie, można przypuszczać, że tysiące zagorzałych wielbicieli Brauna w internecie to forpoczta masy nowych wyborców Konfederacji. To tylko hipoteza – w ciągu kilku tygodni potwierdzą ją albo jej zaprzeczą badania socjologiczne. Tak czy inaczej, Grzegorz Braun, zawodowy antysemita i katolicki integrysta, uzyskał mandat z oszałamiającym wynikiem ponad 86 tys. głosów.
Widać, że Braun „pociągnął listę”. I to tak skutecznie, że zepchnął z drogi do Brukseli bardziej umiarkowanego Konrada Berkowicza. Cóż, teraz to Braun będzie Korwinem Parlamentu Europejskiego. Jego kariera być może dopiero się tak naprawdę zaczyna. Dzisiejszy wynik świadczy o tym, że ma w kraju koło miliona autentycznych zwolenników. To dość, aby być gwiazdą ultrasów w europarlamencie i zrobić dwucyfrowy wynik w wyborach prezydenckich.
Jednak na podium Braun nie towarzyszył Sławomirowi Mentzenowi, gdy ten komentował wyniki Konfederacji. Zrobił to zresztą w bardzo elegancki sposób, co stwierdzam z frasunkiem. Zaczął od złośliwego żarciku: „Praworządność wreszcie została w Polsce przywrócona”, by potem rzeczowo i bez triumfalizmu stwierdzić, że to największy sukces w historii jego środowiska. Drugi żarcik był o mieszkańcach Brukseli, którzy się martwią, jakaż to ideologia owładnęła ich miastem. Faktycznie, tylu polityków skrajnej prawicy Bruksela jeszcze u siebie nie widziała. Mentzen mówił krótko, wspominając, że Europę dotyka spadek konkurencyjności i problemy imigracyjne. Unia Europejska nie rozwiązuje problemów, lecz je pogłębia. Gdybym był młodym człowiekiem, taki lider wydawałby mi się atrakcyjny. Również o Mentzenie muszę – bez satysfakcji – powiedzieć, że jego kariera dopiero nabiera tempa.
Europa zmienia barwy na ciemniejsze
Polska prawica populistyczna może i przegrała te wybory, lecz ogólnie ma się dobrze, a w Parlamencie Europejskim będzie się czuła silna i sprawcza jak nigdy wcześniej. Skończyły się czasy, gdy tacy europosłowie nic nie mogli poza braniem diet i pokrzykiwaniem. Europa zmienia barwy na ciemniejsze. Tym bardziej cieszmy się z wyników nad Wisłą.