Kraj

Buzek, Olbrycht, Liberadzki, polscy euroweterani: Unia to już nie tylko walka o poziom życia

Od lewej: Jerzy Buzek, Jan Olbrycht, Bogusław Liberadzki Od lewej: Jerzy Buzek, Jan Olbrycht, Bogusław Liberadzki materiały prasowe
Są w kraju tacy euroweterani, którzy spędzili w Parlamencie Europejskim 20 lat, a teraz żegnają się z Brukselą. Jerzy Buzek, Bogusław Liberadzki i Jan Olbrycht mają rady dla nowych polskich europosłów.

To już piąte polskie wybory do Parlamentu Europejskiego. Za nami cztery pięcioletnie kadencje. Jerzy Buzek i Jan Olbrycht (obaj z PO/Europejskiej Partii Ludowej) spędzili w europarlamencie 20 lat, a Bogusław Liberadzki (Lewica/Socjaliści i Demokraci) nawet 21 – bo w 2003 r., tuż przed wejściem Polski do Unii, został tam stałym obserwatorem. Ta trójka żegna się z Brukselą i najpewniej z aktywną polityką.

To nie była dla nich polityczna emerytura. – Pójście do PE było ukoronowaniem moich wcześniejszych działań. Przy czym nie byłem nigdy w polskim parlamencie, szedłem drogą władz wykonawczych – mówi Olbrycht, który w latach 90. skończył pracę naukową i został burmistrzem Cieszyna, a później marszałkiem województwa śląskiego. – Byłem w pierwszej ekipie polskich burmistrzów, pierwszych marszałków i pierwszych posłów do PE. To była praca pionierska – wspomina dziś. Tę pracę trzeba było sobie wyobrazić i odpowiednio zorganizować.

Olbrycht od czasów burmistrzowskich należał m.in. do Kongresu Władz Lokalnych i Regionalnych Rady Europy. Współpracował z zachodnimi organizacjami samorządowymi, miał kontakty z Komisją Europejską, gdy w Polsce nie mówiliśmy jeszcze wprost o akcesji do Unii. Ale Parlamentu Europejskiego nie znał w ogóle. Dla niego to był nowy rozdział. Przyznaje: – Nie miałem żadnego planu dotyczącego tego, co chciałem zrobić.

Czytaj też: Słychać dzwonek ostrzegawczy: skrajna prawica wciska gaz do dechy. Co ugra w Europie?

Nie zmarnować miejsca w PE

Bogusław Liberadzki patrzy podobnie. Swoją pracę w PE nazywa „syntezą dorobku” i „skonsumowaniem doświadczeń” naukowych (jako profesora Szkoły Głównej Handlowej), ministerialnych (transport i gospodarka morska) oraz poselskich.

Dla Jerzego Buzka to nawet więcej: realizacja marzenia. Mój ojciec jeszcze w czasach studiów pisał rozprawy o tym, jak Europa powinna się jednoczyć. Było to przed drugą wojną światową. Z tego wynika, że należy marzyć i sięgać marzeniami najdalej, jak można – wspomina były premier. – A przecież ostatnie 20 lat to było coś, o czym przed laty, w czasach gdy panował u nas komunistyczny reżim, marzyć w zasadzie nie śmiałem. Mieliśmy wprawdzie w Polsce nadzieje, że kiedyś wyzwolimy się z systemu komunistycznego, a potem – że dołączymy do NATO czy wspólnoty demokratycznych państw, dzisiejszej UE, ale to wszystko wydawało się przyszłością bardzo odległą. A jednak stało się to faktem, elementem również mojego życiorysu.

Zdaniem Olbrychta reprezentacja narodowa w PE musi być przemyślana. Powinny ją tworzyć osoby z doświadczeniem, z kapitałem choćby takim jak kontakty – żeby nie musiały ich dopiero zdobywać i budować. Jako dobry przykład podaje Buzka, który nie musiał budować relacji i przez cały czas był bardzo aktywny. – Napatrzyłem się przez te 20 lat. Widziałem premierów, ministrów, szefów regionów, którzy przyszli do PE właśnie dlatego, że mieli doświadczenie, to było zwieńczenie ich kariery. Ale nie emerytura – mówi Olbrycht. – Z drugiej strony widziałem młodszych polityków, których typowały partie – dodaje. – To ludzie na początku albo w środku kariery, którzy w PE nabierają umiejętności. Zdobywają nowe kontakty, co powoduje, że wielu z nich pozostaje europarlamentarzystami albo przechodzą do rządów, zostają premierami czy ministrami. W tym przypadku PE staje się elementem politycznej drogi.

Trzecia grupa, którą wyróżnia, to ludzie przypadkowi: – Pojawiają się ni stąd, ni zowąd, potem znikają. To jest dla kraju strata miejsca w PE – wyjaśnia. Są też osoby wysyłane do Brukseli i Strasburga na emeryturę, być może nie mieszczą się w krajowych konfiguracjach politycznych, ktoś chce się ich pozbyć albo „nagrodzić”. Ale ta grupa nie jest znacząca.

Według Olbrychta w PE trzeba się nastawić na trudne i ważne zagadnienia. Bo praca jest wymagająca, potrzeba w niej przede wszystkim samodyscypliny. Trzeba chcieć i lubić to robić. Nie ma mechanizmów, które zmuszają do pracy. To kwestia własnej odpowiedzialności przed wyborcami.

Aby prowadzić pracę parlamentarną, trzeba znać obce języki – co najmniej jeden, najlepiej dwa – mieć coś do powiedzenia i być otwartym. Ktoś, kto chce pracować i przychodzi ze swoim bagażem wiedzy i zainteresowań, szybko zostaje sprofilowany, zajmuje się bardzo konkretnymi obszarami i staje się niezwykle profesjonalny. To jeden z najciekawszych aspektów pracy w PE. Posłowie negocjują np. z urzędnikami Komisji Europejskiej i stają się równie profesjonalni w kwestiach takich jak rolnictwo, transport, ochrona środowiska, budżet – podsumowuje Olbrycht.

Czytaj też: A skąd wiesz, że to nie będą ostatnie wybory w UE? Przed nami trzy wielkie wyzwania

Albo Warszawa, albo Bruksela

Buzek przypomina, że w Parlamencie Europejskim jest inaczej niż w parlamentach krajowych, z reguły nie ma opozycji ani koalicji. – Dlatego od początku pracy nad legislacją korzystną dla naszego regionu czy kraju powinno zabiegać się o to, aby miała ona jak największe i jak najszersze poparcie. Staramy się uwzględniać specyficzne uwagi z różnych stron. Gdy uda nam się zapewnić mocne poparcie dla danej regulacji w PE, zyskujemy mocną pozycję w kolejnych negocjacjach – z Radą Unii Europejskiej, czyli z rządami państw członkowskich. Wymaga to kompromisowego spojrzenia – tłumaczy i dodaje na przyszłość: – Trzeba korzystać z doświadczenia koleżanek i kolegów, którzy pracują w PE dłużej, trzeba dobrze prześledzić reguły, wgryźć się w skomplikowany proces legislacyjny i pewną kulturę pracy. To nie jest łatwe – rozeznać interesy grup politycznych i poszczególnych państw.

Z ideą Parlamentu Europejskiego – instytucji reprezentującej obywateli Unii – wciąż trudno się utożsamić mieszkańcom kolejnych państw Wspólnoty. Utrudniają w tym nie dość jasno zarysowane granice odpowiedzialności tej izby i słaba polityka informacyjna PE. Także posłom trudno utrzymać relację z wyborcami. – Jeszcze nie wymyślono bilokacji, nie można być jednocześnie i w Brukseli, i w Warszawie. Każdy musi zdawać sobie sprawę, że nie da się równolegle być widocznym w kraju i polityce europejskiej. Jeśli ktoś jest bardzo aktywny w UE, znika z obiegu publicznego w kraju. Trzeba się na to nastawić i wypracować własny sposób kontaktu z wyborcami – mówi Olbrycht.

Sam starał się utrzymać kontakt ze środowiskami samorządowymi. Przez 20 lat na ani jeden weekend nie został w Brukseli. Współpracował m.in. ze Związkiem Miast Polskich, z Unią Metropolii Polskich. Organizował konferencje, po covidzie zaczął regularne (przynajmniej raz w miesiącu) webinaria dla samorządów z udziałem Polaków z KE, miał im do przekazania przydatne informacje. – Starałem się, żeby ludzie mieli poczucie, że po coś jestem w PE. Chciałem, żeby ci, którzy mnie wybrali, czuli, że jestem ich reprezentantem – dodaje.

Buzek i Olbrycht zajmują dwa pierwsze miejsca w „Subiektywnym poczcie polskich europosłów” „Polityki”. Pierwszy z nich był w latach 2009–12 przewodniczącym PE. Byłego premiera doceniliśmy jednak przede wszystkim za zaangażowanie w sprawy przemysłu i energii w ostatniej kadencji oraz za pracowitość, autorytet i umiejętności negocjacyjne. Europosłem specjalistą jest także Olbrycht – zajmował się budżetem unijnym, polityką regionalną, funduszami spójności, a także Funduszem Odbudowy. W ostatnich pięciu latach był odpowiedzialny za koordynację legislacji całej EPL. Szefował też europoselskiej grupie URBAN (problemy obszarów miejskich).

Posłowie w PE zajmują się także sprawami na pozór nietypowymi. Olbrycht był np. w EPL współodpowiedzialny za dialog z kościołami i organizacjami religijnymi. To jest coś, co wynika z traktatu z Lizbony, który dał podstawę prawną dla takiego dialogu. W europarlamencie prowadzi go właśnie EPL. – Rozmawiamy na najważniejsze tematy: o migracjach, wolności religijnej w Unii i poza nią, o prześladowaniach grup wyznaniowych na świecie; jesteśmy w kontakcie z Ukraińskim Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym po jego odłączeniu się od Moskwy. Ta praca to nieraz niełatwe rozmowy, bo prowadzimy je ze wszystkimi odłamami chrześcijaństwa, z Żydami, muzułmanami. Zajmuję się tym w imieniu EPL prawie przez cały ten czas – opowiada poseł. Niezależnie od PE współorganizuje cykliczne międzynarodowe konferencje w Krakowie o roli chrześcijan w procesie integracji europejskiej, przyznawane są na nich nagrody In Veritate Fundacji im. bp. Tadeusza Pieronka.

Liberadzki natomiast zwraca uwagę na rolę PE w polityce międzynarodowej. Był aktywny w relacjach Unii z resztą świata, zwłaszcza z Rosją, Ukrainą, Stanami Zjednoczonymi i Izraelem. – Te delegacje pomagają europejskim politykom zrozumieć najważniejszych graczy świata, np. jak zmieniła się Rosja – wyjaśnia. Liberadzki wspomina, że jeszcze do niedawna panowało w Unii przekonanie, że gospodarki amerykańska i europejska są wobec siebie konkurencyjne, a europejska i rosyjska – komplementarne, na zasadzie: Rosjanie kupują nasze produkty, nie nadążając za nami technologicznie, a rosyjski eksport surowców zaspokaja nasze potrzeby, i wszyscy są zadowoleni. To było złudne i się skończyło. Wspomina też trudną dla Unii prezydenturę Donalda Trumpa, podczas której prezydent USA „starał się robić wszystko, by osłabić Unię, w tym namawiał francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona na wyjście i bilateralny sojusz”.

Czytaj też: Nie tylko trumny pod wieżą Eiffla. Coraz więcej dowodów na działania Rosji w Europie. Wojna już tu jest

Konflikty i kryzysy. Eurosceptycy i konflikt pokoleń

Moi rozmówcy zgodnie uważają, że próby osłabienia Unii będą szczególnie istotne w nowej kadencji PE. – Cała Unia dynamicznie reaguje na sytuację zewnętrzną i się zmienia. Staje się to widoczne zwłaszcza w sytuacjach krytycznych. Teraz zmiany w PE wymusi przyjście większej grupy posłów ze środowisk antyunijnych – komentuje Olbrycht. Kiedy Polska dołączyła do Unii, środowiska te były marginalne, nie liczyły się w procesie legislacyjnym. Były izolowane przez główne grupy polityczne. Przy dużym udziale posłów wrogich Unii sytuacja będzie inna, a styl pracy PE się zmieni.

Na koniec kadencji w PE Olbrycht pracował w zespole, który projektował reformę PE – posłowie rozmawiali o organizacji pracy izby, o przydziale stanowisk w tej instytucji i przydziale głosu w debatach. Chcieli przygotować się na sytuację, w której środowiska antyunijne będą poważną, trzecią lub czwartą siłą w PE. Chadecy, socjaliści, liberałowie i zieloni muszą przemyśleć styl pracy i procedury. Podobnie jest w innych instytucjach Unii, jak w Radzie Europejskiej, gdzie wszyscy zastanawiają się, jak w procesie decyzyjnym ominąć Węgry, gdy blokują sankcje na Rosję.

Liberadzki wylicza, że w dotychczasowym Parlamencie na 705 wszystkich parlamentarzystów eurosceptycznych i antyunijnych posłów było ok. setki, w tym 27 z PiS. Przewiduje, że w nowej kadencji grupa powiększy się o kolejne 20–25 osób (skład całego PE będzie liczył 720 posłów). – Prawdopodobnie dalej nie będą wpływać na kształt PE ani Unii – uspokaja. Przy okazji zauważa napięcia międzypokoleniowe w PE. Dzieli posłów na starszych – bardziej konserwatywnych, i młodszych – bardziej radykalnych, niezależnie od przynależności partyjnej. Na czym ten radykalizm młodych polega? – Pytają o to, jaki świat pozostawimy po sobie, troszczą się o przyszłość, klimat. Chcą bardziej transparentnego PE, bardziej kontrolującego posłów. Starsi argumentują, że poseł jest suwerenny i rozliczany przez wyborców, młodsi chcą, by więcej kontroli miała administracja PE. Ale generalnie młodzi działają w sposób mitygujący, przeciw rutynie, starym przyzwyczajeniom – ocenia Liberadzki.

Żadna z osób, które wierzą w Unię i są jej promotorami, gdzie się da, nie uważa, że Unia jest skonstruowana idealnie – przyznaje Buzek. – Cała historia Unii to przezwyciężanie kryzysów i budowanie nowego rodzaju relacji, powiązań i zasad działania. Jeśli eurosceptyczni posłowie będą rosnąć w siłę, pogłębią się zagrożenia dla przyszłości UE. Oni usilnie przekonują, że łatwiej by nam było bez Unii. Mylą się, tak jak pomylili się w sprawie brexitu – dodaje.

Według byłego premiera Unia daje dziś odpowiedzi na największe zagrożenia – chodzi o bezpieczeństwo, od energetycznego przez żywnościowe, zdrowotne po politykę obroną: – Już nie tylko walczymy o wyższy poziom życia, nie tylko odpowiadamy na zmiany wynikające z rozwoju cywilizacyjnego i globalizacji, my tej cywilizacji w ramach UE bronimy – wystarczy zobaczyć, co się dzieje w Ukrainie czy na naszej granicy z Białorusią. Nikt bardziej nie cieszyłby się z rozpadu Unii niż Putin czy Łukaszenka.

PE wciąż nie ma dobrej polityki informacyjnej, która w sposób prosty i zrozumiały tłumaczy, co realizuje. – To jest słabszy punkt wszystkich instytucji unijnych. Ludziom brakuje wiedzy, czym się zajmuje PE i jak w ogóle funkcjonuje Unia, nie ma takich systemowych informacji ani w szkole, ani w mediach, trudno oczekiwać od wyborców, że będą zaangażowani, zwłaszcza że często wmawia im się, że to nie ma żadnego znaczenia – komentuje Olbrycht. Ale znaczenie ma. Zwłaszcza gdy sytuacja międzynarodowa jest napięta. Jakie nurty będą dominować w Unii i jakie będzie europejskie prawo? To zależy m.in od wyniku wyborów do PE.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną