O co te wybory
O co te wybory? PiS nie poległ od jednego ciosu. Był liczony, ale wstał
Według polskiej prawicy istotą nadchodzących wyborów jest spór między „suwerenistami, czyli zwolennikami Europy Ojczyzn”, a „unijczykami”, jak nazywani są rzekomi wrogowie państw narodowych, bardziej pogardliwie określani jako „federaści”. Suwereniści, mówiąc najkrócej, chcą ograniczenia kompetencji Unii głównie do spraw gospodarczych i generalnie odczepienia się Komisji Europejskiej od polityki „demokratycznie wybranych rządów”. Los chciał, że akurat teraz, w czasie kampanii, dostaliśmy niezwykle mocną, wręcz brutalną, interpretację „realnego suwerenizmu”. Na nagraniach Tomasza Mraza usłyszeliśmy, jak czołowa antyunijna partia, nazywająca się, jakżeby inaczej, Suwerenną Polską, uczyniła z tego szyldu zasłonę dla zwykłego złodziejstwa. Unia miała się nie wtrącać do „reformy sądownictwa i prokuratury” w Polsce, ale i w ogóle do przestrzegania prawa, sposobu wydawania publicznych, w tym europejskich, funduszy, traktowania mediów, opozycji, społecznych mniejszości. Suwerenność – widzieliśmy to dobrze przez osiem lat – była interpretowana przez PiS i jego koalicjantów jako „nadrzędność rządu” nad prawem unijnym, nad krajową konstytucją, także „lewackimi” standardami etycznymi; stała się synonimem samowoli i bezkarności władzy, państwa-sobiepaństwa. W wyborach 9 czerwca chodzi więc o to samo, co w poprzednich: zderzenie Polski „europejskiej” z „suwerenną”. Te wybory są jak najbardziej krajowe.
Już po raz trzeci w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy idziemy do urn. „Te trzecie” są przez wyborców uważane za trzeciorzędne; mówią o tym i badania opinii publicznej, i sondaże wskazujące na niską frekwencję. Nie chodzi tylko o samą „egzotyczność” Parlamentu Europejskiego, ale ogólnie marną w Polsce reputację europosłów i kandydatów na wyjazd do Brukseli, podejrzewanych o interesowność (tu mnóstwo złego uczynił Robert Biedroń), niekompetencję (legendarna jest językowa ignorancja „suwerennych” posłów prawicy, patrz