Premierzy Donald Tusk i Kyriakos Mitsotakis wysłali do szefowej Komisji Europejskiej list, w którym proponują objęcie całej Unii zbudowaną za europejskie pieniądze „kopułą” – systemem obrony powietrznej. Warszawa i Ateny namawiają Brukselę, by uczyniła z tego pomysłu – dyskutowanego w różnych formatach od miesięcy – flagowe przedsięwzięcie w nowej kadencji europejskich władz. O ile scena polityczna nie przejdzie trzęsienia ziemi na skutek czerwcowych wyborów, Ursula von der Leyen ma spore szanse utrzymać kierownicze stanowisko w Komisji, a Tusk i Mitsotakis – koledzy z największej europejskiej frakcji EPP – zawczasu chcą jej położyć na biurku teczkę z napisem „pilne”.
Polsko-grecki sojusz na pierwszy rzut oka wydaje się egzotyczny. O ile Polska stawia wspólne bezpieczeństwo na pierwszym miejscu i dla obrony Europy przed Rosją jest w stanie zrobić wiele, o tyle Grecji praktycznie nie ma na wschodniej flance, bo największe zagrożenie widzi bliżej, w postaci Turcji. Jeśli chodzi o obronę powietrzną, też nie prowadzi inwestycji z takim rozmachem jak polski MON, choć ma sojuszniczy poligon na Krecie, gdzie da się strzelać Patriotami. Ale politycznie połączenie flanki wschodniej z południową ma sens, bo projekt musi mieć ogólnoeuropejskie wsparcie. Premierzy wskazują na oczywiste korzyści obronne, podkreślają jednak, że chodzi też o rozwój nowoczesnego przemysłu, wreszcie – o kolejny projekt wiążący europejskie kraje na dekady i wzmacniający UE jako organizm chroniony jednolitym systemem obronnym.
To pierwsza taka inicjatywa na poziomie unijnym. Są też inne, o których w ostatnich tygodniach było głośno. Najliczniejsza jest ESSI: European Sky Shield Initiative, zwana czasem „niemiecką” – od kraju pomysłodawcy.