Kiedy po utracie władzy przez PiS w ministerstwach i urzędach ruszyły niszczarki oraz transporty do spalarni, doświadczeni politycy mówili: spokojnie, niszczą, ale najpierw kopiują. Bo ludzie umoczeni w szemrane sprawy władzy lubią mieć zabezpieczenie na przyszłość. Jedni kserowali, inni robili notatki albo nagrywali. I tak mamy „taśmy Mraza” – urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, dyrektora departamentu odpowiedzialnego za słynną „skarbonkę PiS”, czyli Fundusz Sprawiedliwości (FS). Taśmy – według komentatorów – mają pogrzebać ostatecznie Suwerenną Polskę, a przynajmniej szanse jej kandydatów w eurowyborach. I być może tak będzie, skoro „taśmy kelnerów” i słynne „ośmiorniczki” pogrzebały PO w wyborach 2015 r.
Tomasz Mraz, młodzieniec wyglądający niczym portret pradziadka – rzadka bródka, podkręcony, wypomadowany wąsik – najpierw był w MS urzędnikiem niższego szczebla, potem (od 2020 r.) dyrektorem departamentu. Do ministerstwa trafił z „kuźni kadr Ziobry”, czyli Szkoły Liderów Prawa działającej przy Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości. „Szkoła” to kilkutygodniowe kursy, po których dostawało się certyfikat ukończenia, zdjęcie ze Zbigniewem Ziobrą i – nierzadko – propozycję pracy w resorcie. Założył ją Marcin Romanowski, wiceminister sprawiedliwości odpowiedzialny za FS i numerariusz Opus Dei. Zadaniem numerariuszy jest działalność „formacyjna”, czyli wychowywanie elity intelektualno-duchowej, która ma przenikać struktury państwa, by zaprowadzać w nim religijny ład. Romanowski „sformował” więc Mraza i umieścił go w strukturze. Tylko dlaczego zaprowadzany przez nich ład prowadził do defraudacji i demoralizacji?
Mraz przez dwa lata nagrywał swoje służbowe spotkania oraz rozmowy, które odbywały się w jego obecności.