Nie mogę się nadziwić, jak dzielne i wspaniałe są nasze kobiety w wieku dojrzałym. Nasze, polskie. Nasze, współczesne. Nie „nasze”, bo do nas, mężczyzn, należące. Należą bowiem tylko do samych siebie. Ich suwerenność stała się niepodważalna. Patrzą prosto w oczy i mężczyznom, i młodym kobietom, tak jak niegdyś potrafiły tylko „kierowniczki”. Teraz kierowniczek są zastępy! Każda z nich kieruje sobą.
Noszą się imponująco i ani myślą chować się po kątach. Niczym pułk amazonek wdarły się na scenę natury i kultury, by podbić szóstą dekadę życia i oddać ją pod rządy wigoru i witalności. To coś nowego, czego wcześniejsze pokolenia nie znały, jeśli pominąć nieliczne i wyjątkowe „okazy”. Najwyższy czas wygłosić publiczną pochwałę cór towarzysza Wiesława, tak jak na to zasługują. A któż lepiej się do tego nada, jeśli nie męski rówieśnik? Biorę to zatem na siebie, licząc na rewanż z bąbelkami w którejś z modnych warszawskich restauracji.
Oto więc nastała era kobiet dojrzałych. Nie matron, co to kibić mają tłustą i nadstawiają łapy przerażonym naszym ustom (jak to był łaskaw wyrazić się w swoim słynnym paszkwilu Boy), lecz eleganckich, atrakcyjnych i pełnych życiowej energii najprawdziwszych kobiet. Nie kobiet byłych, kobiet emerytowanych, kobiet żyjących wspomnieniami, wygasłych, zrezygnowanych ani zgorzkniałych. Bynajmniej! Przeciwnie: kobiet zachwycających, godnych pożądania, kobiet do tańca, a nie do różańca.
Zachwycają mnie i onieśmielają matki młodych feministek, wyzwolone i wyemancypowane, świadome i cieszące się własną dojrzałością. Zadbane i otwarte na świat. Pewne swej kobiecej siły i walczące o swoje prawa, lecz jednocześnie świadome utraconych zalet dawnego świata, w czym mają przewagę nad swoimi dziećmi. Jednocześnie znają też ograniczenia wynikające z konserwatywnego PRL-owskiego chowu, od których ich dzieci są wolne.