Za niecały miesiąc wybory do Parlamentu Europejskiego, być może najważniejsze od momentu powstania tej wspólnoty. Tym razem będziemy głosować nie tylko za kierunkiem zmian polityki unijnej – migracyjnej, energetycznej czy ekologicznej, lecz przede wszystkim za konkretnym ładem aksjologicznym. Na szali mamy wolność, demokrację liberalną i prawa człowieka, w wersji wciąż dalekiej od doskonałości, zanadto zbiurokratyzowanej i oderwanej od codziennego życia obywateli państw członkowskich. Po drugiej stronie wschodnią despotię ukrytą pod hasłami o obronie rodziny, tradycji chrześcijańskich i „normalności”, postrzeganej jako prawo do palenia węgla, nadużywania pestycydów i inwigilowania politycznych przeciwników.
To wybór między dalszą integracją, która zwiększa szanse Europy na realne rozwiązywanie globalnych problemów i konkurowanie z rosnącymi potęgami Azji, a stopniowym rozpadem Unii Europejskiej, marginalizacją naszego kontynentu i powolną zamianą w skansen współczesnego świata. Wbrew pozorom ten drugi scenariusz nigdy wcześniej nie był tak realny jak teraz, gdy nie tylko Chiny, lecz przede wszystkim Federacja Rosyjska, są zainteresowane rozbiciem Unii na szereg egoistycznie nastawionych państw, niezdolnych do wspólnego działania. I bezradnych wobec neoimperialnych zapędów Władimira Putina, który zaangażował ogromne siły i środki, żeby w czerwcowych wyborach wprowadzić do Brukseli konia trojańskiego.
Kwietniowa konferencja środowisk narodowo-konserwatywnych CPAC w Budapeszcie pokazała determinację Rosji, aby wpłynąć na wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Na zaproszenie premiera Viktora Orbána do stolicy Węgier przybyli m.in. premier Gruzji Irakli Kobachidze, lider holenderskiej prawicowo-populistycznej Partii Wolności (PVV) Geert Wilders oraz byli premierzy Słowenii Janez Jansza i Australii Tony Abbott.