Czy Kosiniak-Kamysz wyrwał się przed szereg? Ukraińska mobilizacja, polska instrumentalizacja
Temat mobilizacji mężczyzn do wojska elektryzuje opinię publiczną w Ukrainie od wielu miesięcy. Z frontu napływają doniesienia, że brakuje rekrutów, by uzupełniać składy bojowe jednostek walczących często od początku pełnoskalowej inwazji. Gen. Walerij Załużny, do niedawna głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Ukrainy, domagał się wręcz poboru 500 tys. osób. W odpowiedzi został zdymisjonowany, choć zapewne to nie kwestia mobilizacji była głównym powodem decyzji Wołodymyra Zełenskiego.
Mobilizacja, delikatna sprawa
Dla prezydenta mobilizacja to delikatna sprawa – choć Ukraińcy ciągle deklarują gotowość do obrony ojczyzny, zapał i kolejki ochotników przed komisjami uzupełnień z pierwszych tygodni wojny są już wspomnieniem. Dziś częściej w mediach pisze się o „uchylantach”, czyli mężczyznach unikających służby i ukrywających się przed poborem. Jeden ze sposobów to unikanie legalnego zatrudnienia i praca na czarno, żeby nie być widocznym. Pozostaje jednak ryzyko złapania przez lotne patrole wręczające bilety pechowcom złapanym po godzinie policyjnej lub podczas kontroli drogowej.
Pewniejszy jest wyjazd za granicę, to jest jednak nielegalne. Skoro nielegalne, sprzyja rozwojowi nowej formy korupcji polegającej na szmuglowaniu mężczyzn do krajów graniczących z Ukrainą. Niestety, zdarzają się i ofiary śmiertelne, gdy niektórzy śmiałkowie przeceniają swoje zdolności pływackie i próbują sforsować Cisę, tworzącą granicę z Rumunią. Faktem jednak jest, że poza Ukrainą znajdują się obecnie setki tysięcy osób podlegających formalnie obowiązkowi mobilizacyjnemu. Obowiązuje on mężczyzn w wieku 25–60 lat. Jak ich ściągnąć z zagranicy?
Ukraińskie ministerstwo spraw zagranicznych wpadło na pomysł, by chowającym się za granicą „uchylantom” odmówić dostępu do usług konsularnych. Minister Dmytro Kułeba przekonywał, że mężczyźni siedzący w przyjemnych zagranicznych kawiarniach i restauracjach w sytuacji, gdy przyszłość ojczyzny jest zagrożona, nie powinni oczekiwać od państwa opieki. Blokada dostępu do usług konsularnych wywołała olbrzymie niezadowolenie, kolejki i awantury, podczas których w Warszawie musiała interweniować policja. O sprawie dyskutują ukraińskie media, zwracając uwagę na wątpliwe podstawy konstytucyjne dla decyzji MSZ.
Czytaj także: Połączeni, podzieleni. Ukraińcy wiedzą, że będą walczyć jeszcze bardzo długo. Ale co potem?
Jak rozwiązać problem „uchylantów”
Mimo to minister obrony Rzeczypospolitej Władysław Kosiniak-Kamysz podchwycił narrację o mężczyznach siedzących w kawiarniach w swym komentarzu po decyzji ukraińskiego MSZ. Stwierdził, że nie dziwi go ona, i dodał: „Myślę, że wielu naszych rodaków było i jest zbulwersowanych, gdy widzą w kawiarniach młodych ukraińskich mężczyzn i słyszą o tym, ile wysiłku kosztuje nas pomaganie Ukrainie”. Powiedział też, że polskie władze już od dawna podpowiadały ukraińskim partnerom, że są gotowe pomóc w rozwiązaniu problemu „uchylantów”.
Edwin Bendyk: Ukraińcy w świecie
Wicepremier dociśnięty w Polsat News przez Bogdana Rymanowskiego, jak ta pomoc miałaby wyglądać, czy chodzi o deportowanie osób bez ważnych paszportów, odpowiedział, że inicjatywa jest po stronie Kijowa. Gotowość pomocy po polskiej stronie jest. Dalej już nic nie jest proste, bo chcąc nie chcąc, Władysław Kosiniak-Kamysz wdepnął w problem, który w Ukrainie ma status tematu numer jeden, jeśli chodzi o emocje i kontrowersje. Nie tylko ze względu na rzeczywiste potrzeby armii – ta potrzebuje rekruta, ale trwa spór wśród fachowców, jak go najlepiej zapewnić.
Gen. Ołeksandr Syrski, który zastąpił Załużnego na czele SZU, stwierdził w wywiadzie dla Ukrinfo, że owszem, mobilizacja jest potrzebna, ale nie pół miliona ludzi. Audyt sił zbrojnych wykazał nieefektywność wykorzystania dostępnych w tej chwili zasobów ludzkich i już nastąpiła korekta, która umożliwiła rotację jednostek frontowych. Socjologowie dokładają swoje i mówią na podstawie badań, że jednym z problemów utrudniających rekrutację wskazywanych przez Ukraińców i Ukrainki jest korupcja i niskie zaufanie do urzędników państwowych. Dowódcy niektórych jednostek, jak choćby słynnej 3. brygady szturmowej, podkreślają, że poborowi z przymusu są często do niczego, ich wyszkolenie kosztuje, jednak mają niskie morale i bywa, że dezerterują. Lepiej prowadzić aktywne działania rekrutacyjne, wykorzystując metody nowoczesnego marketingu i zarządzania marką.
Pomoc, której Ukraina nie oczekuje
Wicepremier Kosiniak-Kamysz nie musi znać tych wszystkich niuansów, nie powinien jednak wychodzić przed szereg, oferując pomoc, której najprawdopodobniej nikt od niego w Ukrainie nie oczekuje. Pomoc, dla której trudno byłoby znaleźć podstawy prawne, co delikatnie zasugerował Radosław Sikorski. Minister spraw zagranicznych zdystansował się do pomysłu, twierdząc o ewentualnej pomocy, że „dla nas byłaby to etycznie dwuznaczna sprawa”. Przypomniał co prawda rozmowy w Kijowie, kiedy ze strony ukraińskiej padła propozycja, żeby „uchylantom” odmawiać świadczeń socjalnych w krajach unijnych.
Niemcy, w których jest teraz najwięcej osób o statusie uchodźców z Ukrainy, nie mają jednak wątpliwości, że status uchodźcy nie jest zależny od posiadania ważnego paszportu. Nie decydują o nim władze kraju, z którego ktoś wyjechał, tylko państwa przyjmującego, i regulują to odpowiednie przepisy.
Litwini z kolei przyjęli jeszcze inną metodę i zadeklarowali, że gotowi są do działań podobnych do Polski, ale niech Polska da przykład. Ministerstwo Obrony Narodowej skonkludowało sprawę tak: „Kwestia ewentualnej pomocy w powrocie/odsyłaniu obywateli ukraińskich w wieku poborowym przebywających w Polsce wymaga uzgodnień dwustronnych. Polska jest gotowa do takich rozmów”.
Edwin Bendyk: Ukraina i mgła wojny
Czy Kosiniak-Kamysz wyrwał się przed szereg?
Innymi słowy, nie ma na razie sprawy, bo nawet jeśli rozmowy się zaczną, co wymaga inicjatywy Kijowa, to nie wiadomo, kiedy i jak by się zakończyły. O co więc chodzi? Czy rzeczywiście Władysław Kosiniak-Kamysz wyrwał się, jak napisałem, przed szereg? Czy może raczej kluczem do wyjaśnienia jest ten krótki passus o zbulwersowanych Polakach, niemogących znieść widoku młodych Ukraińców w polskich kawiarniach, podczas gdy Polki i Polacy z takim wysiłkiem pomagają Ukrainie? Aż chciałoby się dodać, że w efekcie sami nie mają czasu na takie przyjemności, jak wysiadywanie w kawiarniach.
Cóż, nabiera rozpędu kolejna kampania polityczna związana z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Oczywiście wyborcza logika nie wyjaśnia wszystkiego, ale na pewno wyjaśnia wiele. Głównymi adresatami komunikatu wicepremiera i ministra obrony nie byli Ukraińcy, to była wiadomość dla elektoratu.