Wybory samorządowe były w Krakowie epokowe – i pasjonująco nieprzewidywalne! Nie tylko dlatego, że miały zmienić prezydenta po niemal ćwierćwieczu panowania prof. Jacka Majchrowskiego. Tym razem stawką była strategia rozwoju miasta, ale i – by tak rzec – jego przyszła klasa.
Na dodatek, zważywszy na rangę Krakowa (druga metropolia Polski i światowa rozpoznawalność,) wybory miały wymiar nie tylko lokalny, ale i ogólnokrajowy oraz polityczny. Widać to było zwłaszcza w drugiej turze. Starli się w niej bowiem poseł Koalicji Obywatelskiej Aleksander Miszalski i walczący o fotel w magistracie już trzeci raz radny Łukasz Gibała.
Miszalski cieszy się oczywiście wsparciem Platformy Obywatelskiej. Ale w drugiej rundzie wskazał na niego także drugi z koalicjantów, czyli PSL, środowisko Lepszego Krakowa (skupia poważnych miejskich aktywistów, ekspertów, m.in. z kręgu Uniwersytetu Ekonomicznego, oraz ludzi kultury), a w końcu sam Jacek Majchrowski i jego najważniejszy – także z racji fachowości – zastępca Andrzej Kulig.
Gibałę wsparł PiS (bez Wasserman)
Gibała przedstawia się jako niezależny miłośnik miasta (jego hasło to „Kocham Kraków”), w imię którego to uczucia postuluje radykalne zmiany, zwłaszcza „przewietrzenie” magistratu. Tyle że w przeszłości związany był z konserwatywnym Klubem Jagiellońskim, potem z PO i Ruchem Palikota, a teraz wspierali go pospołu Lewica Razem, Konfederacja i PiS (z głośnym wyjątkiem Małgorzaty Wasserman, znaczącym z racji osobistego tonu sprzeciwu). Z kolei program Gibały przez dekadę sprowadzał się głównie do negacji tego, co dokonało się w mieście za rządów Majchrowskiego (ich osobista niechęć stała się legendarna).
Przypomnijmy: w pierwszej turze (w której starło się aż siedmiu kandydatów) na Miszalskiego wskazało ponad 37 proc. głosujących (czyli 110 556 tys. obywateli Krakowa), a na Gibałę niespełna 27 proc. (79 580 uprawnionych).
W turze drugiej Miszalskiego wybrało niemal 134 tys. (51,04 proc.) krakowian. Łukasz Gibała zyskał zaś tym razem ponad 128 tys. głosów (48,96 proc.) – co oznacza, że zgodnie z apelami partii wsparł go teraz dodatkowo karny elektorat PiS (ten sam, który wcześniej głosował na byłego wojewodę Łukasza Kmitę, a w wyborach do sejmiku małopolskiego na kandydatów tej partii pokroju słynnej na wielu polach Barbary Nowak – okazuje się, że miała ponad 12 tys. fanów – i Jana Dudy, ojca Andrzeja – prawie 43 tys. zwolenników).
Czytaj też: Najciekawsze wybory w kraju. Kto zostanie prezydentem Krakowa?
Wsparcie rządu i rady miasta
W przyszłości równie ważne co wynik batalii prezydenckiej może być to, że Koalicja Obywatelska wygrała w Krakowie także wybory do rady miasta. I to uzyskując zdecydowaną większość, bo 24 mandaty. PiS ma ledwie 12 radnych, a stronnicy Gibały, występujący jako Kraków Dla Mieszkańców – siedem mandatów.
Wniosek jest prosty: prezydent mający wsparcie w radzie gwarantuje tyleż sprawne, co stabilne rządy, także w dłuższej, pozwalającej na strategiczne decyzje perspektywie. Do tego dochodzi dobre z racji partyjnych związków, nazwijmy to, przełożenie na rząd (symbolem stały się ostentacyjne przedwyborcze wizyty w Krakowie Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego). To dodatkowy atut, zwłaszcza jeśli chodzi o możliwość pozyskania – wreszcie realnych – unijnych funduszy w ramach tzw. Krajowego Planu Odbudowy. Tu właśnie kluczowy okazać się może atut sprawności, wszak te duże pieniądze trzeba będzie próbować wykorzystać w szalenie krótkim czasie.
Siłą ekipy Miszalskiego jest też zaplecze eksperckie, zwłaszcza wspomniani społecznicy, mający wiedzę na temat nowoczesnego miasta i rzeczowe pomysły na temat jego rozwoju, oraz spece od zarządzania z krakowskich uczelni (Uniwersytetu Ekonomicznego, UJ czy Akademii Frycza Modrzewskiego). Rozumna krakowska tradycja konserwatywnej kontynuacji ułatwić może też sięganie po doświadczenie dotychczasowych władz miasta.
Czytaj też: Szkoda Krakowa dla populistów. Cesarz odchodzi, wyborcza bitwa jest tu wyjątkowo ostra
Sprawy lokalne i krajowa polityka
Skądinąd to pewnie właśnie podwawelski genius loci wpłynął na wybór krakowian. Miasto obroniło się nie tylko przed populizmem w postaci chwytliwej dla wszystkich wizji łatwej i korzystnej, jakżeby inaczej, przyszłości. Być może bowiem stawka była jeszcze inna – związana z biznesową działalnością i powiązaniami Łukasza Gibały. Nie bez powodu zwłaszcza ostatnia faza kampanii była jak na tutejsze zwyczaje nader brutalna i bez wątpienia kosztowna.
Na szczęście okazało się, że większość mieszkańców (a frekwencja była niezgorsza) nie chce Krakowa zależnego w najmniejszej choćby mierze ani od PiS, ani od ludzi z niejasną przeszłością. A taką groźbę niosła prezydentura Łukasza Gibały.
Czytaj też: Strefa Czystego Transportu w Krakowie unieważniona. Stare diesle triumfują
Skoro zaś Kraków to miejsce atrakcyjne pod każdym względem, trudno się dziwić, że w wyborach samorządowych równie ważne okazały się sprawy lokalne, co polityczne.