Bij mistrza
Powyborcze rachunki. Miasta obronione. Choć są takie, gdzie będzie pasjonująca dogrywka
Wielka polityczna polaryzacja akurat w tej samorządowej konkurencji nie ma aż takiego zastosowania. Ukształtował się za to inny podział: urzędujący prezydenci versus ich pretendenci z różnych stron, ale złączeni hasłem „bij mistrza”. Najczęściej jednak życzeniowym, bo im dłużej taki prezydent rządzi, tym bardziej sprawdzonym wydaje się gospodarzem. Z kolei jego przemijającym niczym meteory, najczęściej jednorazowym konkurentom ubywa tym samym powagi i wiarygodności. Trudniej więc zdobyć władzę, niż ją potem utrzymać. Stąd fenomen wielokadencyjnych prezydentów, dla których nawet konieczność rywalizowania w drugiej turze może być sporą przykrością. Stosunkowo nieliczni przegrywali zresztą wybory. Częściej odchodzili z własnej woli, bo w końcu kiedyś trzeba powiedzieć „dość”. Tak było niegdyś z Rafałem Dutkiewiczem i Tadeuszem Ferencem, a ostatnio też z długowiecznymi Jackami – Karnowskim i Majchrowskim.
Paradoksalnie wprowadzenie przez PiS dwukadencyjności osłabiło jednak ten trend. Bo decyzja o odejściu nigdy nie jest prosta, przeważnie poprzedza ją długie hamletyzowanie. Poprzednia większość w jakimś sensie wręcz zdjęła ciężar z barków włodarzy. Bo skoro po zmianie prawa została im już tylko jedna dozwolona kadencja, to po prostu trzeba zakasać rękawy i ją brać. Z jasną tym razem perspektywą, że to już ten ostatni raz.
Większość dotychczasowych włodarzy podeszła więc do wyborów kolejny raz, jak zawsze w roli faworytów. Dodatkowo sprzyjał im moment polityczny. Po wyborach 15 października partie nie miały głowy ani finansowych środków na kolejną kampanię. Pretendentów brano głównie z łapanek, nie dając im czasu na rozwinięcie skrzydeł. Ale już urzędującym prezydentom rekordowo krótka i rachityczna kampania nie szkodziła.