Kraj

Wybory samorządowe w Trójmieście. Prezydentki na fali

Wybory samorządowe 2024. Wieczór wyborczy z udziałem Aleksandry Dulkiewicz, 7 kwietnia 2024 r. Wybory samorządowe 2024. Wieczór wyborczy z udziałem Aleksandry Dulkiewicz, 7 kwietnia 2024 r. Martyna Niećko / Agencja Wyborcza.pl
W Gdańsku i Sopocie wygrały kobiety, Gdynia – po sensacyjnej porażce Wojciecha Szczurka – także ma szansę na swoją prezydentkę. Wybory do sejmiku pomorskiego za to nie zaskoczyły – chyba że skalą poparcia dla Koalicji Obywatelskiej.

Czy Trójmiasto jest kobietą? To żartobliwe pytanie pada w związku z wyborami samorządowymi. W Gdańsku i Sopocie panie Aleksandra Dulkiewicz i Magdalena Czarzyńska-Jachim już w pierwszej turze wygrały wyścig do fotela prezydenckiego. W Gdyni sensacja na skalę ogólnopolską – Wojciech Szczurek, sprawujący rządy od 26 lat, w cuglach wygrywający kolejne kadencje, tym razem nawet nie zakwalifikował się do drugiej tury (23,53 proc. głosów). Prześcignęli go nowicjuszka Aleksandra Kosiorek z Gdyńskiego Dialogu (34,43 proc. głosów) i Tadeusz Szemiot z Koalicji Obywatelskiej, od 2006 r. radny, wieloletni przewodniczący klubu radnych KO (25,85 proc.). To ta dwójka za dwa tygodnie powalczy o prezydencki fotel.

Natomiast nie zaskoczyły wybory do sejmiku województwa pomorskiego. A jeśli już, to tylko skalą poparcia dla Koalicji Obywatelskiej, przerastającą dotychczasowe wyborcze rozdania. Wyniki exit poll dają KO 47 proc. poparcia, PiS 24,8 proc., Trzeciej Drodze 9 proc., Lewicy 6,3 proc., Konfederacji – 5,2 proc. Zupełnie inaczej niż średnia krajowa. Ale to jest Pomorze, matecznik PO. Jeśli te dane się potwierdzą, KO będzie mogła samodzielnie rządzić województwem.

Czytaj także: Zmiana idzie do Gdańska? Nowe pokolenie wchodzi do gry. Po wielu, wielu latach

Ich sześciu i ona jedna

Aleksandra Dulkiewicz, polityczna spadkobierczyni zamordowanego w styczniu 2019 r. prezydenta Pawła Adamowicza, była w Gdańsku niekwestionowaną faworytką tych wyborów. W tamtym pamiętnym roku 2019 na fali żałoby uzyskała 82,2 proc. głosów. Teraz 57,95 proc. I jest to bardzo dobry rezultat. Ten sprzed blisko 6 lat był pochodną kredytu zaufania od wyborców oraz tego, że żadna z dużych partii nie wystawiła kontrkandydatów. Inaczej niż w 2018 r. Wtedy z Adamowiczem rywalizował nie tylko Kacper Płażyński (PiS), ale i Jarosław Wałęsa popierany przez KO (odpadł po pierwszej turze). W tegorocznych wyborach Dulkiewicz, startująca ze wspólnego komitetu Koalicja Obywatelska i Wszystko Dla Gdańska, była niejako skazana na sukces. Trudno o jednoznaczną ocenę jej dokonań jako prezydentki. Nie zanotowała ewidentnych wpadek, z drugiej strony nie oszołomiła pomysłami. Ale czas był trudny – pandemia, niechęć do Gdańska ze strony pisowskich władz centralnych, no i Paweł Adamowicz też nie od razu był prezydentem formatu, z jakiego został zapamiętany.

Już sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej” z połowy marca br. wskazywał, że Dulkiewicz może wygrać w pierwszej turze (50,7 proc.). Zresztą nie za bardzo miała z kim przegrać. Jej rywalami było sześciu mężczyzn o wspólnym mianowniku – słabo rozpoznawalni, z nieugruntowaną pozycją w życiu publicznym. Gdyby nawet nie uzyskała w pierwszej turze wymaganej większości, to wynik dogrywki byłby oczywisty.

Tuż po ogłoszeniu wyników exit poll zwycięska prezydentka na gorąco podsumowała czas zmagań: – Kiedy trwała ta kampania, często słyszeliśmy, że brakuje emocji, a ja sobie myślę, że my mamy tyle emocji w życiu publicznym, że chyba odzwyczailiśmy się od normalności. Dlatego marzy mi się Gdańsk normalny, zwykły, bez fajerwerków. Ja nie potrzebuję fajerwerków, ale miasta, w którym każdemu będzie się dobrze żyło, i wiem, że z moją drużyną jesteśmy w stanie tworzyć takie miasto.

Prawo i Sprawiedliwość w defensywie

PiS się tym razem nic a nic nie wysiliło, żeby zawalczyć o którykolwiek fragment trójmiejskiej metropolii. Może wynikało to z trzeźwej oceny szans, a raczej ich braku. W szranki wyborcze stanęli halabardnicy z dalekiego planu, nieznani, bezbarwni, bez dorobku. Na przykład w Gdańsku nie zabiegał ponownie o prezydenturę poseł Kacper Płażyński, który w 2018 r. wszedł do II tury w konfrontacji z Pawłem Adamowiczem. Kandydatem PiS został Tomasz Rakowski, wcześniej w ogóle w polityce nieobecny. Gdy PiS przejęło Muzeum II Wojny Światowej, Rakowski przez jakiś czas był w nim rzecznikiem prasowym, potem obracał się w kręgach medialnych (TVP Info, portal wPolityce.pl). Dla niego to kandydowanie było szansą na wyrobienie sobie nazwiska. Zdołał zdobyć 20,33 proc. głosów, czyli mniej aniżeli PiS w sejmiku województwa pomorskiego.

W Gdyni przeciwko Wojciechowi Szczurkowi startował 32-letni radny Marek Dudziński, politolog i ekonomista, współpracownik posła Marcina Horały, beneficjent minionych rządów (posada w spółce Energa Obrót, szef gabinetu politycznego ministra zdrowia, rada nadzorcza Stoczni Wojennej Polskiej Grupy Zbrojeniowej w Gdyni (dawna Stocznia Marynarki Wojennej). Ale do wyborów nie szedł pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości, tylko jako Prawica i Społecznicy (lokalni działacze PiS i mniejszych organizacji prawicowych plus odłamki Konfederacji). Na etapie publicznych debat (a w Gdyni było kilka) zauważono, że nie łapie się do czołowej trójki kandydatów prezentujących wysoki poziom znajomości miejskich spraw.

W Sopocie o prezydenturę z ramienia PiS ubiegał się radny miejski Paweł Petkowski. Ale zwolennicy faworytki tych wyborów Magdaleny Czarzyńskiej-Jachim (komitet Koalicja dla Sopotu, skupiający m.in. KO, dawną Platformę Sopocian Jacka Karnowskiego i przedstawicieli organizacji pozarządowych) większego zagrożenia upatrywali ze strony bezpartyjnego Jarosława Kempy, wieloletniego radnego, wiceprzewodniczącego rady miasta z komitetu wyborczego Kocham Sopot. Były prezydent Sopotu, a dziś poseł KO Jacek Karnowski, udzielając poparcia swojej niegdyś zastępczyni, teraz zarządzającej kurortem z pozycji komisarza, przestrzegał wyborców właśnie przed Kocham Sopot: – Proszę was dalej zagłosujcie na koalicję 15 października, na Koalicję dla Sopotu i Magdaleną Czarzyńską-Jachim. Nie dajcie się nabrać na przebierańców. Są tacy w całej Polsce – Bezpartyjni Samorządowcy, Kocham Sopot itd. Głosując na nich, głosujesz na koalicję z PiS-em, bo już pokazali, że współpracowali z PiS-em. Nie dopuśćcie, żeby w Trójmieście rządził ktoś z PiS-em.

Czarzyńska-Jachim w końcówce kampanii musiała się bronić przed pytaniami-sugestiami, że nie mieszka w Sopocie, że zameldowała się w mieście na krótko przed wyborami. – Pracuję dla Sopotu ponad 20 lat, w tym 18 lat w Urzędzie Miasta – mówiła. – Mieszkałam wiele lat, o czym często mówiłam, w Oliwie. Chciałabym jednoznacznie potwierdzić, iż od roku jestem mieszkanką Sopotu i tutaj jestem zameldowana na stałe. Tu żyję, pracuję, robię zakupy, płacę podatki, rozmawiam z sąsiadami i wychodzę z psem na spacer. To są fakty i żadne insynuacje tego nie zmienią. Autorzy tych insynuacji celowo wybrali końcówkę kampanii na ten obrzydliwy atak, licząc na ograniczone możliwości podjęcia przeze mnie działań ochronnych.

Czytaj także: Sopot po erze Karnowskiego. Czy znów wyznaczy trendy dla innych?

Gdynia z niespodzianką i niewiadomą

Czy na fotelu prezydenta Gdyni też zasiądzie kobieta? O tym rozstrzygnie druga tura. Finał tej pierwszej był ogromnym zaskoczeniem. Gdynia nie pamięta wyborów, których wyniku nie dało się przewidzieć. Wojciech Szczurek, namaszczony przez swą charyzmatyczną poprzedniczkę Franciszkę Cegielską, sprawuje urząd od 26 lat. Zrósł się z bon motem „Moją partią jest Gdynia”, powtarzanym, gdy chciał się odciąć od polityki w wydaniu partyjnym. Choć charyzmą nie grzeszy, przez lata cieszył się niezachwianym poparciem. Wygrywał wybory w cuglach, w pierwszej turze, z wynikami, których zazdrościli mu prezydenci innych dużych polskich miast (2002 r. – 77,2 proc., 2006 r. – 85,8 proc., 2010 r. – 87,4 proc., 2014 r. – 79 proc., 2018 r. – 67,8 proc.). Od 2014 r. widać stopniowy spadek, ale nie aż taki, by spodziewać się niewejścia do drugiej tury.

Co się stało? W zasadzie nic dramatycznego. Nic, co by pozwalało przewidzieć tak raptowny zjazd, jakiego jesteśmy świadkami. Rzecz w tym, że wieloletni sukces wyborczy prezydenta Szczurka w dużej mierze opierał się na porównaniu z Gdańskiem. Początkowo Gdynia wyjątkowo dobrze prezentowała się na tle większego i mającego więcej problemów sąsiada. Na to nałożyła się specyficzna mentalność gdynian – czują się oni spadkobiercami pionierów, którzy „z morza i z marzeń”, czyli od podstaw, z niczego, zbudowali nowoczesne miasto. Gdynianie mają w sobie coś z prymusów – chcą być najlepsi, żyć w najlepszym mieście. Tymczasem Gdańsk, mający więcej problemów, ale i większy potencjał rozwojowy, z biegiem lat coraz lepiej wykorzystywał swoje szanse. I to zaczęło być coraz bardziej widoczne.

To myślenie i emocje świetnie oddają słowa wyborcy, które umieściła na swej stronie Aleksandra Kosiorek: „Prestiżowa Gdynia sprzed 20 lat zachwycała nowoczesnością i blaskiem, a ostatnio to Gdańsk i inne miasta nas mocno przyćmiły, zostawiły w tyle. My, gdynianie, już nie jesteśmy tak dumni jak kiedyś”.

Samorządność Wojciecha Szczurka dominowała w radzie miasta, funkcjonując na zasadach maszynki do głosowania. Długo nie było ruchów miejskich wnoszących jakiś twórczy ferment. Pojawiły się one znacznie później niż w innych dużych ośrodkach, ale w sporej liczbie. I w tych wyborach miały mocne wejście. KO zawiązała koalicję z Lewicą, Razem, Zielonymi oraz częścią miejskich społeczników i wystawiła jako swojego kandydata na prezydenta wspomnianego na wstępie Tadeusza Szemiota. Na listach do rady pierwsze miejsca były dla osób desygnowanych przez KO, drugie dla sojuszników. Inna koalicja – Gdyński Dialog – zawiązała się dwa lata temu w oparciu o lokalne organizacje (Bryza, Młodzi na Rzecz Gdyni – Gdynianka, Nasze Orłowo, Ruch Miejski Wspólna Gdynia, Nasze Działki Leśne, Zielona Dąbrowa). Jej kandydatka na prezydentkę Aleksandra Kosiorek została wyłoniona w prawyborach. To 39-letnia radczyni prawna specjalizująca się w prawie medycznym, niezwiązana z żadną partią. Wybór o tyle ciekawy, że w kręgu Gdyńskiego Dialogu są też osoby (mężczyźni) znani ze swojej aktywności samorządowej. Może chodziło o tę świeżość, może o ducha czasu i aspekt kobiecy (Kosiorek była jedyna wśród czterech panów), a może o nawiązanie do pierwszej prezydentki Gdyni Franciszki Cegielskiej, po której pozostała dobra pamięć.

W Gdyni tym razem czuło się ferment. Toczono dyskursy nie tylko o sprawach przyziemnych, różnych niedomaganiach tkanki miejskiej. Pojawiły się też pomysły pobudzające wyobraźnię, np. wizja nowego teatru dramatycznego w prestiżowym miejscu na cyplu Mola Rybackiego, nowe koncepcje dotyczące urządzenia bulwaru nadmorskiego – ulubionego miejsca spacerów gdynian i turystów.

Czekając na dogrywkę

Na nic się zdało, że Wojciech Szczurek tym razem nie zwlekał z ogłoszeniem swego kandydowania na ostatni moment, jak zwykł czynić. Ani to, że uwzględnił po raz pierwszy media społecznościowe. Ani zapowiedzi, że jeśli wygra, będzie to jego ostatnia kadencja, bez względu na przepisy (gdyby miały ulec zmianie). „Czuję – mówił w jednym z wywiadów – że zbliża się moment, kiedy chciałbym przekazać pałeczkę kolejnemu pokoleniu. Przecież ja też to kiedyś przeżyłem, bo rozpoczynałem swój etap po niezwykłej postaci, Franciszce Cegielskiej. Miałem wtedy dwadzieścia parę lat”. Nie ukrywał, że zależy mu na tej kadencji, bo będzie szczególna – za dwa lata Gdynia będzie świętować 100-lecie nadania praw miejskich.

Jednak kto inny wprowadzi miasto w drugie stulecie. Na pierwsze sygnały porażki ustępujący prezydent Gdyni zareagował natychmiast wpisem w mediach społecznościowych: „Przyjmuję to z pokorą, jestem wdzięczny za każdy oddany głos i gratuluję kontrkandydatom. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Jedno jest pewne: to było niezapomniane 26 lat i największy z możliwych zaszczytów. Wszystko, co robiłem, robiłem z myślą o Was – gdyniankach i gdynianach. Dziękuję. Kocham Gdynię”.

Czytaj także: Powyborcze bezkrólewie w samorządach. PiS odbije miasta opozycji?

Zatem Aleksandra Kosiorek czy Tadeusz Szemiot? O Kosiorek na razie niewiele wiadomo, poza tym, że dobrze wypadała w publicznych debatach. Niewiele wiadomo, bo w Gdyni powszechnie spodziewano się zmiany, ale mało kto liczył, że będzie ona tak radykalna. Maksymaliści zakładali drugą turę, ale z udziałem Wojciecha Szczurka. Minimaliści – że stary prezydent pokona sito wyborcze za pierwszym podejściem, ale nie wprowadzi wystarczającej liczby radnych, by kontynuować samodzielne rządy. Stało się inaczej. Także Samorządność poniosła sromotną porażkę – będzie mieć tylko pięciu radnych (miała 18). Aż 13 osób do rady wprowadziła KO z koalicjantami, Gdyński Dialog – siedem, a PiS (wcześniej pięciu radnych) – teraz tylko troje (w tym Beata Horała, żona Marcina). Gdynię czeka zatem podwójna rewolucja , bo i rządy koalicyjne, i nowy prezydent albo prezydentka.

Może nie byłoby tego zbiorowego kursu na zmianę, gdyby nie 15 października 2023 r., gdyby Polską nadal rządziło PiS. Generowany przez tę partię ustawiczny zamęt nie sprzyjał naruszaniu status quo w najbliższym otoczeniu. Paradoksalnie ludzie, żeby mieć odwagę zmieniać, potrzebują minimum stabilizacji.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną