4 kwietnia w Warszawie w wieku 67 lat zmarł Adam Kobieracki. Wybitny dyplomata, były zastępca sekretarza generalnego NATO, były dyrektor wiedeńskiego Centrum Zapobiegania Konfliktom i zastępca sekretarza generalnego OBWE, wieloletni dyrektor Departamentu Polityki Bezpieczeństwa. Człowiek, który stał się żywą legendą jeszcze w latach pracy w MSZ, wychowawca i mentor dla całego pokolenia dyplomatów specjalizujących się w problematyce zbrojeń i bezpieczeństwa międzynarodowego.
„To był majstersztyk w wykonaniu Adama”
Potężnej postury blondyn, z uśmiechem na wpół dobrotliwym, wpół ironicznym, budził powszechną sympatię, a jego wiedza i kompetencje zjednywały mu szacunek w całej Europie. W domu Adama w Zalesiu pod Warszawą na licznych fotografiach szefowie dyplomacji i rządów państw NATO ściskają dłoń przedstawicielowi Polski, zadzierając głowy, aby przyjrzeć się twarzy nowej polskiej dyplomacji, którą uosabiał – otwartej, życzliwie uśmiechniętej. A jednocześnie rzeczowej, niekłótliwie zdecydowanej.
Ci, którzy pamiętają geopolityczne realia drugiej połowy lat 90. i znają ówczesną misję Kobierackiego jako przedstawiciela RP w OBWE i ONZ w Wiedniu, wiedzą, jak nieproste wyzwania stały wówczas przed Polską. Rozpadł się ZSRR, tworzył się nowy ład europejski, nasza dyplomacja walczyła o warunki uczestnictwa w NATO, o zapewnienie bezpieczeństwa Polski leżącej na peryferiach Sojuszu i będącej jego flanką. Trzeba było wytrwałości, twardości i zręczności zarazem, całego kunsztu dyplomatycznego, aby wynegocjować w ramach adaptacji porozumienia CFE o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie prawo do przyjęcia w Polsce dwóch ciężkich brygad NATO. To były realia zgoła inne od dzisiejszych, ale podwaliny obecności sił amerykańskich w Polsce założono właśnie wówczas. − To był majstersztyk w wykonaniu Adama – mówi ówczesny współpracownik Kobierackiego.
Po wojnie w Gruzji w 2008 r., a zwłaszcza po aneksji Krymu i Donbasu przez Rosję, gdy upadek krótkiego, przejściowego porządku postzimnowojennego stawał się nową realnością Europy, Kobieracki pozostawał dyplomatą w działaniu. „Dyplomacja polega na dialogu i poszukiwaniu kompromisu. Bo na czym innym?” – powtarzał. Chociaż wcześniej jako zastępca sekretarza generalnego NATO do spraw operacji, gdy Sojusz był zaangażowany w Afganistanie, dowiódł, że równie sprawnie koordynuje wielonarodowe wysiłki na rzecz stabilizacji tego kraju. Jako dyrektor Centrum Zapobiegania Konfliktom, czyli faktycznie osoba numer dwa w OBWE, niestrudzenie peregrynował po strefach konfliktów i punktach zapalnych, łagodząc napięcia i starając się zapobiec ich eskalacji. Po wojnie 2014 r. w Ukrainie kierował tam Specjalną Misją Monitorującą OBWE.
W Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie Adam Kobieracki pozostanie znany i ceniony długo po tym, jak zakończy swoją w niej działalność. Po tym nawet, jak zakończy karierę dyplomatyczną. Na wieść o śmierci Kobierackiego przewodnicząca obecnie w OBWE Malta złoży kondolencje rodzinie i bliskim zmarłego. „Jego poświęcenie i wkład pozostawiły niezatarty ślad w historii OBWE” – stwierdzi rząd republiki. W wiedeńskiej siedzibie organizacji, w Pałacu Hofburskm, będzie wyłożona księga kondolencyjna. Sekretarz generalna OBWE wygłosi specjalne oświadczenie na posiedzeniu Stałej Rady.
Podłość małych, zawistnych ludków
Tylko w Polsce na dokonania i międzynarodowe uznanie dyplomaty spoglądano z niedowierzaniem. I chyba z zawiścią. A po 2016 r. Kobieracki stanie się persona non grata we własnej ojczyźnie i w swoim ministerstwie. W przeddzień szczytu NATO w Warszawie Kobieracki, znający struktury, mechanizmy i procedury Sojuszu jak nikt nad Wisłą, zostaje odwołany ze stanowiska dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa.
Studia w moskiewskim MGIMO, które sir Robertson, szef NATO, proponujący mu miejsce swego zastępcy w Sojuszu (najwyższe polityczne stanowisko, które dotychczas Polak zajmował w Pakcie), uznawał za niezastąpiony atut, dla ideologicznych kierowników polskiego MSZ były niewybaczalną skazą.
W latach pisowskiej smuty w dyplomacji ówcześni włodarze MSZ kierowali Kobierackiego, ambasadora, byłego zastępcę sekretarza generalnego NATO, do układania teczek w archiwum. Choroba, a później odejście na emeryturę uchroniły jednego z największych polskich dyplomatów w historii przed dodatkowymi upokorzeniami, które stały się udziałem jego kolegów ze studiów. − To już nawet nie jest nienaprawialna krzywda. To zwyczajna podłość małych, zawistnych ludków – skomentował ówczesną sytuację w MSZ przyjaciel Adama, były wiceminister spraw zagranicznych.
Przez sześć lat, aż do przejścia na emeryturę, jeden z najznakomitszych polskich dyplomatów pozostanie faktycznie bez obowiązków mniej więcej adekwatnych do jego umiejętności i kompetencji. Spotykaliśmy się wielokrotnie. Przyjaźniliśmy się. Bolało go pozostawienie na uboczu, a jeszcze bardziej świadomość marnotrawienia potencjału polskiej dyplomacji, gdyż nie był przypadkiem odosobnionym. Na pytanie, jak znosi taką sytuację, uśmiechał się swoim półironicznym uśmiechem: „Patrzmy na nich z pobłażliwą wyrozumiałością. Jak na złośliwe, bo niedouczone dzieci. Obawiam się wprawdzie, że niewiele się nauczą. Gorsze jest to, że my wszyscy jako kraj mamy coraz mniej czasu” – mawiał Kobieracki. W swoich analizach, przedstawianych na zamkniętych spotkaniach czołowych europejskich ekspertów do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego, na które był zapraszany prywatnie, poza wiedzą i zgodą MSZ, nie unikał ciemnych barw, opisując przyszłość kontynentu. Pozostawał jednak wciąż dyplomatą, nieustającym w poszukiwaniu alternatywnych scenariuszy i odważnie kreślącym możliwe warianty budowy nowego ładu europejskiego.
Dowiedziawszy się o śmierci Kobierackiego, jedna z jego koleżanek przesłała mi SMS. Najkrótszą, najprostszą, najprawdziwszą charakterystykę Adama: „To był bardzo mądry i bardzo dobry człowiek. Prawdziwy Dyplomata”.