Nie jest wcale przesądzone, że Adam Glapiński faktycznie stanie przed Trybunałem Stanu, jak to obiecywała nam Koalicja Obywatelska. A jeśli tak, to dopiero za kilka miesięcy, w czasie których będzie miał okazję tłumaczyć się przed sejmową komisją odpowiedzialności konstytucyjnej. Nie jest też do końca pewne, że gdy Sejm skieruje oskarżenie do TS, to Adam Glapiński automatycznie zostanie zawieszony w obowiązkach, a jego funkcję obejmie któryś z jego zastępców.
Przepisy, na podstawie których powinno się tak stać, za niekonstytucyjne uznał Trybunał Julii Przyłębskiej, co może samo w sobie nie robi wrażenia na całkowicie niezawisłym Trybunale Stanu, lecz podobne stanowisko może zająć Trybunał Sprawiedliwości UE. Słowem: zaczyna się wielka gra między Adamem Glapińskim a państwem polskim, w którym stawką jest nie tylko opróżnienie skrajnie upolitycznionego stanowiska prezesa NBP i otwarcie drogi do uzdrowienia tej arcyważnej instytucji, lecz również los samego prezesa. Ciągną się bowiem za nim mętne sprawy z podwarszawską willą i powiązanym z Rosją biznesmenem w rolach głównych. Gdyby Glapiński stał się osobą prywatną i niechronioną immunitetem, to grożą mu większe nieprzyjemności niż niewiele w sumie mogący Trybunał Stanu.
Glapiński przed Trybunał Stanu? Ogary pójdą w las
A swoją drogą można odnieść wrażenie, iż centralne organy państwa, usytuowane w stolicy jeden nieopodal drugiego, oddzielają od siebie polityczne przepaści tak głębokie, że odwiedziny i telefony stały się dla nich psychologicznie zbyt wymagające. Jedynie gołębie pocztowe mogą przelecieć ponad tymi warszawskimi czeluściami. I tak prezydent Andrzej Duda pisze list do premiera Donalda Tuska, skarżąc się po raz kolejny na tryb i skutek obsadzenia stanowiska prokuratora krajowego, a prezes NBP podobno gryzie pióro i poci się nad epistołą do tegoż premiera, w którym ma suplikować miłosierne poniechanie owego grożącego mu procesu przed Trybunałem Stanu.
Może być już odrobinę za późno, bo wszystko wskazuje na to, że we wtorek 26 marca do Sejmu wpłynie podpisany przez co najmniej 115 posłów wniosek o postawienie prezesa NBP przed mało aktywnym dotąd i dość mitycznym, lecz mimo wszystko „groźnie brzmiącym” sądem. Ogary pójdą w las i nie będzie łatwo ich odwołać. Jeśli nie dojdzie do jakiegoś porozumienia politycznego, na którym Glapińskiemu powinno zależeć bardziej niż rządowi, za kwartał z okładem Sejm większością głosów, w obecności większości posłów, jego prezesowską i bankierską mość jednak przed tenże wysoki trybunał pośle. A skutkiem tego sprawowanie przez złotoustego bankiera jego eksponowanej i bajecznie płatnej funkcji być może zostanie zawieszone. A być może nie. Tyle dziś wiemy, czyli niewiele.
Prawnicy Glapińskiego nie są bez szans
Nie jest też łatwo ocenić stawianych Glapińskiemu zarzutów. Ich treść jest bowiem w głównej mierze ekonomiczna i dotyczy niezgodnego z konstytucją finansowania deficytu budżetowego (w czasie pandemii covid) poprzez operacje powodujące wzrost inflacji, a przecież istota rzeczy tkwi w czym innym. Glapiński przez cały czas urzędowania otwarcie popierał i wspierał PiS oraz politykę jego rządu, co, rzecz jasna, jest naruszeniem podstawowej zasady niezależności i apolityczności banku centralnego, lecz niestety nie jest tak łatwe do udowodnienia przed sądem.
Tym bardziej że konstytucja wypowiada się w tej sprawie dość niejednoznacznie i „miękko”: „[prezes NBP] nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością urzędu”. Prawnicy Glapińskiego nie są bez szans. W dodatku skład orzekający będzie wyznaczać prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska, która pozwala sobie na utrzymywanie prywatnych relacji z prezydentem.
W wywiadzie, jakiego na okoliczność spodziewanego oskarżenia Adam Glapiński udzielił „Financial Times”, twierdzi, że zarzuty są idiotyczne, a samo postawienie go przed Trybunałem bardzo szkodliwe dla polskiej waluty. Wspominając o planowanym liście, powiedział: „Mam nadzieję, że pan Tusk zmieni zdanie. Nie jest ekonomistą. Inflacja schodzi do celu. (...) Jest między nami tak wiele nieporozumień i padło tak wiele niepotrzebnych słów z obu stron, że uważam, że nadszedł czas, by spotkać się i porozmawiać”. Zapowiada jednocześnie, że sam nie ustąpi ze stanowiska, gdyż byłoby to przyznaniem się do winy.
Jedno jest pewne: Glapiński się boi i mięknie. Jak to się mówi, „chce rozmawiać”. Nie jest natomiast prawdą, że rynki będą źle reagować na zachwianie pozycji prezesa NBP. Mówił o tym minister finansów Andrzej Domański. Dlaczego mają panikować na wieść o kłopotach urzędnika, który ma jak najgorszą opinię? Że niby zacznie się mścić i znęcać nad polską walutą? Z pewnością takie zagrywki by mu się nie opłaciły i chyba nikt nie wierzy w taki scenariusz.
Zagadkowa zamiana domów
Wcale nie jest też tak, że podanie się prezesa NBP do dymisji jest równoznaczne z przyznaniem się przez niego do winy. To wręcz bzdura. Wysoki urzędnik ma moralny obowiązek złożyć urząd, jeśli utracił zaufanie najwyższych organów państwa i jego współpraca z nimi stała się przez to utrudniona. Glapiński powinien zrezygnować, jakkolwiek jego prawem jest napisać w akcie podania się do dymisji, że nie uważa się za winnego stawianych mu zarzutów. Wtedy z pewnością nie byłoby już mowy o tym, że rezygnacja to tyle co przyznanie się do winy.
A swoją drogą Glapiński chyba nie zamierza udawać, że był politycznie neutralny i nie wspierał PiS. Skoro zaś był „prezesem prezesa”, czyli członkiem „biało-czerwonej drużyny” spełniającym oczekiwania Jarosława Kaczyńskiego, to o jakiej niewinności chce teraz mówić?
Analizując sytuację Glapińskiego, nie można zapominać o sprawie, która dziś jest zamrożona, lecz może wypłynąć, gdy tylko niepochwytny dla prokuratorów prezes NBP stanie się osobą prywatną. Otóż bowiem w 2009 r. Adam Glapiński bezgotówkowo (w ramach transakcji z firmą Era) zamienił się na domy z niejakim Robertem Szustowskim, Polakiem i... Gambijczykiem w jednym, który to egzotyczny biznesmen był powiązany z rosyjskimi oligarchami. To jeszcze dałoby się może jakoś (z dużym nakładem dobrej woli i małą wyobraźnią) zaakceptować, lecz na pewno nie da się obronić tej zamiany wobec faktu, że nowy dom Glapińskiego jest dużo, dużo większy od tego, który oddał w ramach zamiany.
Ten nowy, „ruski”, to podobno niezły „gargamel”, jak mówią wtajemniczeni mieszkańcy Ursynowa mający do posesji ekscentrycznego prezesa NBP niedaleko. Prasa pisała, że jego powierzchnia to ok. 700 m kw. No, no. Prezes się nie ogranicza. I pal sześć, jeśli „zamiana” była fikcją na użytek urzędu skarbowego (dla zaoszczędzenia na podatku od sprzedaży), a pieniądze poszły pod stołem. W grę wchodzi znacznie bardziej niebezpieczna i ponura ewentualność wynikająca z rosyjskich koneksji hojnego partnera wymiany domów. Można zakładać, że od paru miesięcy kontrwywiad bada tę sprawę. A jeśli tak, to jest to dla „Glapy” z pewnością większy ból głowy niż Trybunał Stanu, który może mu zabrać ordery, lecz nie wolność.