Przypomnijmy, że komisja śledcza ds. Pegasusa ma badać legalność, prawidłowość i celowość czynności operacyjno-rozpoznawczych podejmowanych z wykorzystaniem tego oprogramowania przez rząd, służby specjalne i policję od 16 listopada 2015 r. do 20 listopada 2023. Ma też ustalić, kto był odpowiedzialny za zakup Pegasusa i podobnych narzędzi.
Rzeczona komisja jest wyjątkowo niewygodna dla dobrozmieńców, bo wyniki jej prac mogą całkowicie obalić mit, że Polska była krajem płynącym praworządnością. Pisięta starają się przekonać, że sprawa jest mało ważna, boć przecież nie było masowej inwigilacji przy pomocy Pegasusa, oraz że ujęto dzięki niemu szpiegów i przestępców.
Wszelako wystarczy jeden udokumentowany przypadek nielegalnego podsłuchu przy pomocy Pegasusa, aby uznać, że wykorzystanie go nosi znamiona przestępstwa, zwłaszcza jeśli ma związek z walką polityczną. Podobnie to, że Pegasus umożliwił ujęcie szpiegów i przestępców, nie usprawiedliwia jego wykorzystania do nielegalnej inwigilacji. Wprawdzie nie jestem zwolennikiem nadmiernego porównywania afery Pegasusa z Watergate, ale pewne uwagi są na miejscu. Przypuszczalnie wielu przestępców ujęto w USA dzięki podsłuchom, niewykluczone, że także nielegalnym, ale to nie usprawiedliwiało zainstalowania aparatury podsłuchowej w siedzibie Demokratów w Waszyngtonie. To, czy inwigilacja „podsłuchowa” była w USA masowa, nie ma żadnego znaczenia dla oceny Watergate.
Czytaj też: Przelewy zatrzymane, prokuratorzy na tropie.