Żałowanie jest tylko jałowym, bolesnym rozpamiętywaniem, zbędnym obwinianiem siebie i innych, dodatkową udręką powiększającą ewentualne szkody, jakie pociągnęły za sobą popełnione przez nas błędy. Poza tym te nasze złe wybory dają nam nauczkę na przyszłość. Inna pociecha płynie z głęboko zakorzenionych w nas przekonań metafizycznych. Większość wierzy, że naszym losem rządzi fatum czy inny „plan boży” i dlatego to, co się nam przytrafiło, przytrafić się musiało. A jaki jest sens żałować tego, co nieuchronne? Dziwnym trafem obok „wyroków losu” wierzymy jednocześnie w „wyroki przypadku”. Sądzimy, że nie ma żadnej gwarancji, iż gdybyśmy poszli inną drogą, niż ta, która wyprowadziła nas na manowce, to nie wydarzyłoby się coś jeszcze gorszego. Może wpadlibyśmy pod samochód?
Chciałoby się mieć kontrolę nad własnym życiem, lecz fatalizm wciąż nas kusi. Bo skoro idziemy przez życie jak po sznurku, to nie musimy brać za nie odpowiedzialności. No to działać czy czekać, co bracia los i przypadek zrządzą? Aktywność i sprawczość mają swój urok, podobnie jak bierność i wycofanie. Każdy się z tymi pokusami egzystencjalnymi mierzy, lecz na koniec odpowiedzi udziela temperament. Kto żywszy, ten się rozpycha w życiu, a kto spokojniejszy, ten z pokorą przyjmuje swój los.
Taka to jest popularna filozofia życiowa. Generalnie jej zadaniem jest pocieszać, uspokajać i wzmacniać, bo smutek i trwoga przed śmiercią kończącą zmarnowane życie stanowią bezproduktywne i poniżające cierpienie. Trzeba tę filozofię szanować, gdyż niesie nieszczęśliwym otuchę. Jednakże oprócz pocieszeń człowiekowi czasami potrzeba też prawdy. Byle podanej w sposób życzliwy, wolny od okrucieństwa. I tak oto współczesne poradnictwo psychologiczne dopisało ciąg dalszy do starej opowieści.