Przeciw nienawiści i pogardzie. Światełko dla Pawła Adamowicza w piątą rocznicę śmierci
„Gdyby Paweł żył, to przyjąłby ten werdykt wyborczy z radością” – mówi Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta, poseł Koalicji Obywatelskiej. „Może to nie będzie zbyt skromne, co powiem, ale on przez ostatnie lata życia był jedną z tych osób, które animowały rozmowy o potrzebie praworządności, demokracji, za co był atakowany przez przeciwników politycznych. Była walka o Muzeum II Wojny Światowej, a potem o istnienie i działalność Europejskiego Centrum Solidarności, które PiS też próbowało przejąć, ale nie zdołało. Nie powiem, że działania Pawła miały dla demokracji fundamentalne znaczenie, ale jakąś skromną cegiełkę ma w tym sukcesie. I pewnie się z tego cieszy gdzieś tam daleko, wysoko”.
Przeciw nienawiści i pogardzie
W przeddzień rocznicy zamachu w Europejskim Centrum Solidarności odbyła się promocja książki „Pusty gabinet. Paweł Adamowicz: prezydent, szef, przyjaciel”. Jej autor Antoni Pawlak to poeta, pisarz i niegdyś rzecznik prasowy zamordowanego prezydenta. Nie ukrywa, że – jak powiada – „nie potrafił się pogodzić z tym, co się stało, ani wygrzebać z tego wszystkiego”. I ta książka to rodzaj terapii. Żeby w pełni przyjąć tę śmierć do wiadomości, wyartykułować żal, który próbował w sobie zagłuszyć, stłamsić. Bo nie bardzo potrafił przeżywać tę śmierć z przyjaciółmi, wspominając zmarłego. Np. uczestniczył w wieczorze, podczas którego uczestnikom rozdano tekst ballady Jacka Kaczmarskiego „Modlitwa o wschodzie Słońca”, gdzie powtarza się w różnych wariantach wezwanie „Ale chroń mnie, Panie, od pogardy / Od nienawiści strzeż mnie, Boże”.
„Wszyscy zaczęli śpiewać, ja nie – wspomina. – Uwielbiam ten tekst, ale wyłączyłem się, bo sorry, ale we mnie jest i pogarda, i nienawiść dla tych wszystkich, którzy przyczynili się do tego zamachu. Dziennikarze, którzy wytworzyli tę atmosferę, podobną do tej z okresu zabójstwa Gabriela Narutowicza, powinni za to odpowiadać przed sądem”.
Tak się składa, że tekst tej samej ballady 13 stycznia, w piątą rocznicę zamachu, stał się osnową wystąpienia Donalda Tuska podczas „Światełka dla Pawła Adamowicza” – rocznicowego spotkania przy tablicy pamiątkowej nieopodal miejsca zamachu. Premier wspominał spotkanie na Długim Targu tuż po śmierci prezydenta. „Powiedziałem wtedy przez ściśnięte gardło – relacjonował – że będę do końca życia pamiętał te słowa ulubionej pieśni jego i mojej, ale też pieśni »Solidarności«, w której prosimy Boga, aby uchronił nas od pogardy i nienawiści”.
„Ta tragiczna i bezsensowna śmierć – mówił – nadała bardzo głęboki sens temu przekonaniu, że Gdańsk i cała Polska mogą i muszą być miejscem dla ludzi, którzy wyzbyli się pogardy i nienawiści”.
Wspominał słowa burmistrza Aten, kolebki demokracji, że Adamowicz nie zginął tego jednego dnia, ale był zabijany nienawiścią, pogardą przez wiele miesięcy. „Dziś – mówił Donald Tusk – jestem tutaj, żeby powtórzyć słowa z dnia, kiedy Paweł zginął. Ślubowaliśmy wtedy, że obronimy naszą ojczyznę od pogardy i nienawiści. Drogi Pawle, przyjacielu, prezydencie, jesteśmy wierni temu ślubowaniu. Nie możemy spocząć. Dzisiaj staje przed nami wielkie pytanie, w jaką stronę pójdzie nasz naród. Czy ulegniemy pogardzie, nienawiści i kłamstwu, czy przezwyciężymy ten dramatyczny moment w historii naszego kraju i czy to dziedzictwo Pawła Adamowicza okaże się silniejsze od zła, które rozpleniło się w ostatnich latach w naszej ojczyźnie”.
Wzmacnianie fundamentów
Trudne zadanie. Może nawet trudniejsze niż odbudowa instytucji demokratycznego państwa prawa. Podniosłe nastroje sprowadził na ziemię Piotr Adamowicz, przywołując hejterskie wpisy pochwalające zabójstwo. Walczy z nimi bezskutecznie, bo prokuratura przez lata nie podejmowała śledztw. Może teraz, pod nowym kierownictwem, zmieni wreszcie podejście.
W rozmowie z „Polityką” Piotr Adamowicz mówił o zmianach w telewizji. Novum towarzyszącym tej rocznicy były telefony dziennikarzy TVP1, TVP2, TVP Gdańsk, TVP Info. Przez pięć lat ich nie było. Nikt z tych mediów nie był ciekaw ani tego, co myśli i czuje jako brat zamordowanego prezydenta, ani co ma do powiedzenia jako oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójcy. Inna rzecz, że nie wie, jak by zareagował, gdyby zadzwonili wcześniej. Właśnie dlatego, że te media, które po 2015 r. stały się rządowo-partyjną tubą, miały swój udział w tworzeniu klimatu wrogości, polaryzacji będącej podglebiem tego, co się stało. Mówi o tym niedzwonieniu jako jednym z dowodów na ich dogłębne zepsucie, odejście od wymogów dziennikarskiego rzemiosła.
Dziś nie tak łatwo o optymizm. Łatwiej było pięć lat temu. Po zabójstwie Pawła Adamowicza poruszeniu wielu osób towarzyszyła nadzieja, że taki wstrząs coś zmieni, że nadejdzie opamiętanie. Bo przecież nie dało się nie zauważyć tych długich kolejek ludzi wyczekujących w chłodzie na ulicy, by pożegnać zamordowanego. Ale chwilę potem w wyborach parlamentarnych znowu zwyciężył PiS. A w kolejnych wyborach prezydenckich Andrzej Duda.
Hejt i kłamstwo nabrały jeszcze większego rozmachu. Takie emocje, jak te, które towarzyszyły śmierci prezydenta Gdańska, szybko opadają i w gruncie rzeczy niewiele z nich wynika. Gdzie zatem szukać światełka dla nas? Może w końcówce rządów Adamowicza w mieście. Nie był bynajmniej wcieloną doskonałością, wolną od skaz czy śmiesznostek. To tragiczna śmierć sprzyja idealizacji. A on ewoluował, dojrzewał. I paradoksalnie właśnie te ostatnie lata, kiedy PiS przypierał środowiska demokratyczne do muru, w pełni wydobyły z niego polityka wyrazistego, jednoznacznego w poglądach. Można odnieść wrażenie, iż całe to zderzenie z autorytaryzmem postępującym po wyborach w 2015 r. miało duży wpływ na polityczne dojrzewanie Adamowicza, na jego dookreślenie się jako konserwatysty w zachodnioeuropejskim stylu – otwartego, nastawionego włączająco do różnych grup i środowisk, także tych, które nie cieszyły się powszechną akceptacją, jak LGBT czy uchodźcy i migranci. Wspierał ich, nawet jeśli nie przynosiło to poklasku szerokich rzesz wyborców. Powstały wtedy różne nowoczesne polityki miejskie czy program edukacji seksualnej Zdrovve Love, który radnych PiS uwiera do dziś.
Ta inkluzywność miała jeszcze jedno oblicze – paneli obywatelskich. W wieloetapowym losowaniu wyłaniano reprezentację gdańszczan, odwzorowującą skład mieszkańców miasta. Podczas kolejnych spotkań poświęconych wybranym problemom, korzystając z pomocy ekspertów, w dialogu i głosowaniach wypracowywali oni stanowisko. Np. jak chronić miasto przed powodzią albo co robić, by poprawić jakość powietrza, albo jak budować relacje między urzędem a mieszkańcami. W przypadku uzyskania przez uczestników panelu dużego stopnia zgodności, przyjęte ustalenia stawały się obowiązującymi dla miejskiej władzy.
W 2017 r. Paweł Adamowicz mówił „Polityce”: „To, co się dzieje obecnie w kraju, bierze się także z niedomagań w życiu obywatelskim. Demokracja lokalna wymaga ożywiania. Trzeba ją wzbogacać nowymi rozwiązaniami, które podniosą sens uczestnictwa mieszkańców. To wyzwanie dla samorządów, żeby nie majoryzować społeczeństwa, nie przyjmować postaw paternalistycznych”.
Mówił w tym wypadku o demokracji lokalnej. Ale widać było, że dostrzega słabości demokracji jako takiej. Z jednej strony stawał w jej obronie, tocząc zaciekłe boje ze zwolennikami bardziej lub mniej łagodnego autorytaryzmu, a z drugiej strony widział potrzebę poszukiwania dla niej nowych form, by stała się bliższa szerszym kręgom ludzi. I to dzisiaj warto przypomnieć. Bez szerszego włączenia obywateli w procesy decyzyjne sukces wyborczy 15 października może się okazać kruchy.
Aktualnie tę potrzebę podkreśla np. sędzia Igor Tuleya w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Przejmując władzę, politycy nie mogą zapomnieć o oddawaniu ludziom głosu – dlatego wskazywałem, że muszą być dalej organizowane spotkania z obywatelami, działać kafejki prawne, bo prawnicy wciąż muszą rozmawiać z ludźmi”.
Pewnie w wielu środowiskach są pomysły o podobnym charakterze. Czy władza potrafi się na te inicjatywy otworzyć? W jakim stopniu? Chodzi o wzmacnianie fundamentów demokracji. One są w nas. A instytucje to mury. Jedne i drugie wymagają troski.
W czasie przeszłym niedokonanym
W piątą rocznicę zabójstwa Pawła Adamowicza Gdańsk znów rozbrzmiewał dźwiękami „The Sound of Silence”. Dla Piotra Adamowicza to trudny czas. Nie pozwala zapomnieć. „Każda rocznica to pytania, które zmuszają do wspominania i w konsekwencji do przeżywania”.
Morderca został skazany. Wyrok Sądu Okręgowego w Gdańsku jest surowy – dożywocie z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie dopiero po upływie 40 lat. Ale czy ostateczny? Za kilka dni sąd apelacyjny zacznie rozpatrywać apelację od tego wyroku. A potem jeszcze w grę wchodzi skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego. „To jest ciągle czas przeszły, ale niedokonany” – stwierdza Piotr Adamowicz.
„Na pewno – dodaje – nie cierpię „The Sound of Silence”, które nieustannie odtwarzano w tych nieszczęsnych styczniowych dniach 2019 r. i które wciąż jest odtwarzane przy każdej uroczystości związanej z moim bratem. Mniej lub bardziej oficjalnej. Z rocznicowymi pytaniami dziennikarzy łatwiej sobie poradzić. Natomiast tu w grę wchodzi muzyka, kwestia przeżywania dogłębnego. Wobec niej człowiek jest bardziej bezbronny. Wywołuje obrazy, silne emocje, a wyjść nie wypada”.