Kraj

Kaczyński atakuje Tuska. Prezes PiS jest bezradny, nie umie przegrywać

Jarosław Kaczyński zabrał głos po wystąpieniu Donalda Tuska i odśpiewaniu przez posłów hymnu państwowego. Jarosław Kaczyński zabrał głos po wystąpieniu Donalda Tuska i odśpiewaniu przez posłów hymnu państwowego. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Wieczorny wyskok Jarosława Kaczyńskiego tylko potwierdził, że prezes PiS nie umie przegrywać i z godnością oddać władzy – godząc się z werdyktem demokratycznie wydanym przez wyborców.

Poniedziałkowe posiedzenie Sejmu uwieńczył niespodziewany akord. Po nominacji Donalda Tuska na premiera i krótkim wystąpieniu nowego premiera na mównicę – znów bez żadnego trybu – wtargnął Jarosław Kaczyński. I wygarnął do Tuska, że jest niemieckim agentem.

To już nie jest ten potężny „naczelnik”

W normalnych warunkach posądzenie o agenturalną działalność na rzecz innego państwa to jedno z najcięższych oskarżeń, jakie można wygłosić pod adresem politycznego rywala. Na takie twierdzenie trzeba mieć niepodważalne dowody i przedstawić je opinii publicznej. Jarosław Kaczyński nie ma w rękach nic – poza publicystycznymi tezami i osobistą wrogością wobec Tuska. Nie przeszkadzało mu to atakować lidera opozycji jako „rosyjskiego” czy „niemieckiego agenta”, „tego ryżego” itd. – osobiście czy rękami posłusznych polityków PiS – przez cały okres od powrotu byłego premiera do polskiej polityki. Wyborcy przejrzeli tę strategię Kaczyńskiego, który poza szczuciem na Tuska w kampanii wyborczej nie miał już nic do powiedzenia, i 15 października oddali władzę dotychczasowej opozycji demokratycznej.

Teraz słowa Kaczyńskiego mają zupełnie inną moc niż jeszcze kilka tygodni temu, gdy prezesowi PiS służył cały aparat państwa: rząd, służby, prokuratura, większość sejmowa. Dziś widzimy przed sobą obraz coraz bardziej bezradnego starszego pana, który stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. W niemrawym sejmowym wystąpieniu po exposé Mateusza Morawieckiego Kaczyński ożywił się dopiero na sam koniec – gdy znów zaczął straszyć rzekomą utratą państwowości przez Polskę w Unii i zarządzaniem „z Brukseli, a de facto z Berlina”. Ale teraz te jego pohukiwania nie robiły już na nikim specjalnego wrażenia.

Między słowami Kaczyńskiego – szczującego na Tuska i Unię Europejską – oraz Morawieckiego – nawołującego do „zakończenia wojny polsko-polskiej”, dialogu i wprowadzenia „pakietu demokratycznego” zwiększającego prawa opozycji – rysował się w poniedziałek w Sejmie głęboki kontrast. Kontrast, który może wskazywać na to, że nawet w samym PiS już nie wszyscy w 100 proc. słuchają prezesa, a partia wciąż nie może się pozbierać po wyborczej porażce 15 października.

Wieczorny wyskok Kaczyńskiego tylko potwierdził, że prezes PiS nie umie przegrywać i z godnością oddać władzy – godząc się z werdyktem demokratycznie wydanym przez wyborców. „Naczelnik” – jak mawiają o nim partyjni podwładni – zachował się jak małe dziecko, które przegrało w warcaby i teraz próbuje przewrócić szachownicę. Wcześniej w poniedziałek mówił dziennikarzom, że przegrana PiS to skutek „społecznego nieporozumienia”, bo znaczna część Polaków żyje w „rzeczywistości urojonej”. A praworządność i demokracja „zostaną w Polsce zlikwidowane”.

Broni pamięci brata czy politycznego planu?

Warto się przy okazji głębiej zastanowić, co wzbudziło kolejny atak agresji prezesa PiS. Tusk przypomniał, że prezydent Lech Kaczyński potępił Jacka Kurskiego, który w kampanii prezydenckiej 2005 r. mówił o rzekomym „dziadku z Wehrmachtu” ówczesnego kandydata PO. „Twój brat mówił, że nie widział takiego łajdaka jak Kurski po tym, co zrobił” – stwierdził Tusk i zadedykował swoje zwycięstwo obu swoim dziadkom, polskim kolejarzom w przedwojennym Gdańsku.

Gdy posłowie na koniec debaty odśpiewali hymn, na mównicy niespodziewanie zjawił się Kaczyński i wykrzyczał do mikrofonu: „Ja nie wiem, kim byli pana dziadkowie, ale wiem jedno. Pan jest niemieckim agentem, po prostu niemieckim agentem”.

To kolejny taki występ prezesa PiS. „Ja bez żadnego trybu. (…) Nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci brata. Niszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami” – wszyscy pamiętamy jeszcze słowa Kaczyńskiego z lipca 2017 r. O co wtedy poszło? W debacie nad próbą przejęcia Sądu Najwyższego przez PiS ówczesny wiceszef PO Borys Budka ośmielił się powiedzieć prezesowi PiS: „Dopóki, jak tłumaczyłem, był śp. Lech Kaczyński, pan nie odważył się podnieść ręki na wymiar sprawiedliwości, bo na szczęście był ktoś, kto rozumiał, na czym polega trójpodział władzy”.

Czy Jarosław Kaczyński, tak jak powtarza, broni swojego brata przed atakami i „przemysłem pogardy”? Nie, reaguje agresją, gdy ktoś próbuje przypomnieć – zgodnie z prawdą – że Lech Kaczyński nie zawsze zgadzał się z bratem, zwłaszcza jeśli chodzi o podstawowe wartości: miejsce Polski w Unii Europejskiej, poszanowanie praworządności czy szacunek dla mniejszości. Prezes PiS wcale nie broni pamięci swojego brata, broni sztucznie wytworzonego obrazu Lecha Kaczyńskiego, będącego fundamentem jego politycznego planu dzielenia Polaków na dwa „sorty”. Prawdziwy Lech Kaczyński – choć bardzo bliski swojemu bratu, także politycznie – potrafił się wyłamać z tego schematu. Choćby wtedy, gdy dogadywał kompromis z Donaldem Tuskiem w sprawie podpisania unijnego traktatu lizbońskiego.

Na koniec można zadać pytanie: czy u Jarosława Kaczyńskiego mamy do czynienia z niekontrolowanymi atakami agresji? Czy też z wyrachowanym socjotechnicznym trickiem, który ma podbijać szkodliwą dla nas wszystkich polaryzację w społeczeństwie? W jednym czy drugim wypadku wypada mieć nadzieję, że Kaczyński nie będzie już nigdy pełnił żadnych funkcji publicznych. Bo albo nie kontroluje swoich emocji, więc nie nadaje się do tego, albo używa rzekomych emocji po to, żeby Polaków ze sobą jeszcze głębiej skłócić. A to byłoby nawet gorzej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama