Kraj

Czas rozliczyć PiS. Czy komisje śledcze sobie poradzą? Trzeba uniknąć błędów z przeszłości

Donald Tusk w Sejmie odpowiadał m.in. na pytania dziennikarzy o komisje śledcze. Donald Tusk w Sejmie odpowiadał m.in. na pytania dziennikarzy o komisje śledcze. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
Już raz próbowano rozliczyć patologie państwa PiS przy pomocy komisji śledczych. Efekty nie były imponujące.

Symbolicznie jednymi z pierwszych decyzji nowego Sejmu jest równoległe zajęcie się obywatelskim projektem ustawy o finansowaniu in vitro oraz uchwałami w sprawie stworzenia komisji śledczych, które mają rozliczyć niektóre afery z czasów rządów PiS. To pokazuje dwa kierunki działania nowej ekipy partii demokratycznych. Z jednej strony będzie się starała wywiązać z obietnic złożonych w kampanii wyborczej, z drugiej – rozliczyć poprzednią ekipę z błędów i afer, których w ostatniej kadencji było co niemiara.

Na Trybunał Stanu i prokuraturę trzeba czekać

Rozliczenia PiS to jedno z ważnych oczekiwań elektoratu partii demokratycznych, który 15 października przyniósł im wygraną wyborczą przy najwyższej w III RP frekwencji. Mandat do rozliczeń jest więc bardzo silny – pochodzi od ponad 12 mln wyborców, którzy głosowali na ugrupowania dotychczasowej opozycji. Jednocześnie – zdaniem wielu obserwatorów – to brak skutecznych rozliczeń okresu pierwszej władzy PiS w latach 2005–07 doprowadził do recydywy, czyli powrotu tej partii do władzy od 2015 r.

Jeśli tak, to warto sobie przypomnieć, co się wydarzyło w kwestii rozliczeń PiS po 2007 r., zwłaszcza jeśli chodzi o komisje śledcze, bo to w ich sprawie toczy się obecnie debata. Na inne ścieżki trzeba będzie poczekać, a perspektywa ich użycia nie jest taka jasna. Uruchomienie odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu będzie możliwe w ograniczonym zakresie (do rozliczenia najważniejszych funkcjonariuszy PiS trzeba by więcej mandatów w Sejmie).

Z kolei prokuratorskie rozliczenia będą możliwe po stworzeniu rządu przez partie demokratyczne – co nastąpi w ciągu kilku tygodni. Kolejnym krokiem powinna być likwidacja pisowskiej kontroli nad śledczymi, którą przejął mianowany przez Zbigniewa Ziobrę prokurator krajowy Dariusz Barski (to nie będzie łatwe, do jego odwołania potrzeba zgody prezydenta). Opozycja obiecała też ponowne rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, co wymaga rozwiązań ustawowych – to też może zawetować Andrzej Duda. Dlatego jedyną formą rozliczeń, którą można rozpocząć na obecnym etapie, są właśnie komisje śledcze.

Trzy komisje na początek

W Sejmie we wtorek wieczorem posłowie debatowali o utworzeniu trzech takich komisji: w sprawie próby przeprowadzenia tzw. wyborów kopertowych w lecie 2020 r., podsłuchiwania osób niewygodnych dla PiS przy pomocy Pegasusa, czyli oprogramowania przeznaczonego do zwalczania terrorystów i przestępczości zorganizowanej, oraz tzw. afery wizowej, w wyniku której miało dochodzić do nieprawidłowości w wydawaniu wiz cudzoziemcom.

Sam dobór trzech afer na początek rozliczeń nie jest dyskusyjny: wszystkie stanowią oczywiste pogwałcenie prawa, a dotyczą spraw zasadniczych dla państwa polskiego. Wybory kopertowe, jeśli doszłyby do skutku, doprowadziłyby do fundamentalnego złamania zasad elekcji głowy państwa, czyli stałyby się pogwałceniem podstaw demokracji w Polsce (nie wspominając o zmarnowaniu ponad 70 mln zł). Podobnie jest z Pegasusem – użycie antyterrorystycznej broni do inwigilacji opozycji i osób niewygodnych, w tym szefa sztabu KO Krzysztofa Brejzy podczas kampanii 2019, to także atak na praworządność i zasady demokratycznego państwa. Afera wizowa to nie tylko sprawa korupcji, dotyka jednego z najważniejszych problemów, które obchodzą wyborców w całym zachodnim świecie, czyli migracji i kontroli nad nią.

Wszystkie te sprawy są też dobrze udokumentowane, m.in. przez kontrolerów NIK czy komisję ds. Pegasusa w poprzedniej kadencji Senatu. Komisje śledcze, jako mechanizm pozwalający na postępowanie przy otwartej kurtynie, powinny pozwolić na uczestnictwo opinii publicznej w rozliczaniu tych afer. Wprawdzie nie mogą nikogo skazać ani ukarać, ale pozwalają – przynajmniej teoretycznie – na pokazanie wyborcom mechanizmów funkcjonowania władzy i publiczne napiętnowanie osób odpowiedzialnych.

Sama możliwość przesłuchania ważnych polityków i urzędników to dużo – a mają oni obowiązek stawienia się przed komisją. Politycy partii demokratycznych otwarcie mówią o przesłuchaniach m.in. nietykalnych do tej pory Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego czy Zbigniewa Ziobry. Ich wezwanie przed oblicze komisji może być przełomem dla opinii publicznej. W tym sensie komisje mogą odegrać większą rolę niż postępowanie przed prokuraturą, które z natury jest tajne, a jego efekty możemy poznać dopiero, kiedy akt oskarżenia trafi do sądu.

Komisja ds. afery Rywina była wyjątkiem

Komisje śledcze nie są jednak lekiem na całe zło, a ich dotychczasowa historia pokazuje, że nie zawsze – a nawet można powiedzieć: rzadko – stają się skutecznym narzędziem rozliczenia działań polityków. Wielu obserwatorów wciąż pamięta tę pierwszą komisję, powołaną w 2003 r. w sprawie tzw. afery Rywina, która stała się początkiem końca potęgi lewicy w Polsce i uruchomiła proces, który doprowadził do rewolucji na scenie politycznej. Tomasz Nałęcz, Jan Rokita, Zbigniew Ziobro, pozostali śledczy i przesłuchiwane przez nich osoby stały się postaciami publicznymi, o których się mówiło w wielu domach.

Choć z drugiej strony trzeba pamiętać, że jeśli chodzi o wyjaśnienie samej afery, to komisji ds. afery Rywina nie udało się za dużo ustalić i wciąż nie do końca wiemy, kto był w tzw. grupie trzymającej władzę, która miała stać za korupcyjną propozycją złożoną przed laty przez producenta filmowego przedstawicielom Agory i „Gazety Wyborczej”. Potem zaś przyszło dziewięć kolejnych komisji, które – poza nielicznymi wyjątkami – ani niczego nie wyjaśniły, ani nawet nie wzbudziły zbyt dużego zainteresowania opinii publicznej.

Komisje po pierwszych rządach PiS

Jako się rzekło, szczególnie warto przyjrzeć się tym komisjom, które powstały po poprzednim okresie władzy PiS, czyli po latach 2005–07. Wtedy także mówiono o konieczności rozliczenia, ale w praktyce niewiele z tego wynikło. Przykładem, jak nie należy się do tego zabierać, jest tzw. komisja naciskowa, która miała udowodnić wywieranie wpływu przez polityków na policjantów, funkcjonariuszy służb i prokuratury.

Jej szefem został Andrzej Czuma, w PRL zasłużony działacz opozycji, który nie potrafił zapanować nad obradami. Posłowie PiS byli w stanie wykoleić działania komisji, a posiedzenia składały się głównie z gorszących kłótni między posłami (media pisały wówczas o „zapasach w kisielu i błocie”). Na koniec Czuma przygotował sprawozdanie, z którego wynikało, że Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro czy Mariusz Kamiński w zasadzie nie zrobili nic złego (co ciekawe, w komisji zasiadał Krzysztof Brejza, później podsłuchiwany przy pomocy Pegasusa).

Szef komisji został jednak przegłosowany, a przyjęty raport stwierdzał istnienie nacisków na funkcjonariuszy. Większości w komisji nie zyskała wprawdzie poprawka wzywająca do postawienia przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Posłowie stwierdzili jednak, że m.in. obaj politycy PiS, szef CBA Mariusz Kamiński i jego zastępcy, były szef ABW Bogdan Święczkowski oraz kilku prokuratorów mogło się dopuścić przestępstw przekroczenia uprawnień, niedopełnienia obowiązków lub poświadczenia nieprawdy.

Dalej zaszła druga komisja – miała zbadać kulisy śmierci polityczki lewicy Barbary Blidy, która popełniła samobójstwo podczas próby zatrzymania jej przez funkcjonariuszy ABW (w sprawie rzekomych powiązań korupcyjnych posłanki). Komisja pod przewodnictwem posła SLD Ryszarda Kalisza przedstawiła miażdżący raport, w którym domagała się odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry oraz odpowiedzialności karnej m.in. Ziobry i prokuratora Bogdana Święczkowskiego.

Do pociągnięcia do odpowiedzialności polityków jednak nie doszło, postępowanie się wlokło. Wniosek w sprawie Trybunału Stanu dla Kaczyńskiego był w końcu głosowany... w 2017 r., gdy PiS miał już samodzielną większość w Sejmie. Skończyło się, oczywiście, na niczym. Wniosek dotyczący Ziobry przepadł pięcioma głosami we wrześniu 2015 r., jeszcze za czasów większości PO-PSL – zdecydowała absencja znaczących posłów ówczesnej koalicji (w tym premier Ewy Kopacz czy Radosława Sikorskiego), zresztą i tak do końca kadencji Sejmu zostało już niewiele czasu. Ziobro triumfował i opowiadał o „nieudacznikach w każdym calu”.

Wojna na różne rzeczywistości

A co jeśli chodzi o publiczne odsłonięcie przez komisje śledcze mechanizmów afer PiS? To także nie będzie takie proste, dziś nawet trudniejsze niż po 2007 r. W ostatnich latach PiS był w stanie stworzyć swoją propagandową rzeczywistość, w którą omalże bezwarunkowo wierzyli wyznawcy Kaczyńskiego. Polska była w niej krajem mlekiem i miodem płynącym, w którym nie było żadnych nieprawidłowości, a jedyne problemy wywoływała opozycja (w porozumieniu z Rosjanami i Niemcami).

W tworzeniu takiej opowieści prawicę wspomagały nie tylko telewizja i radio publiczne (które zapewne PiS niedługo utraci), ale też media związane z partią, które przecież nie znikną. Problem informacyjnych baniek, równoległych rzeczywistości, głębokiej politycznej polaryzacji i zaniku wspólnej opinii publicznej nie dotyczy zresztą tylko Polski, ale jest jednym z najważniejszych wyzwań nękających współczesne państwa demokratyczne.

Próbkę takiej pisowskiej narracji, równoległej do rzeczywistości, otrzymaliśmy podczas wtorkowych debat na temat powołania trzech komisji śledczych. Politycy PiS – w tym m.in. Jacek Sasin, Przemysław Czarnek czy Radosław Fogiel – powtarzali, że żadnych nieprawidłowości nie było, a jak już, to za rządów dotychczasowej opozycji przed 2015 r. Mateusz Morawiecki opowiadał w Sejmie o tym, że komisje są „tematem zastępczym”. Podobnej postawy posłów PiS – odwracania kota ogonem, zmieniania tematu czy opóźniania prac komisji – można się spodziewać już podczas posiedzeń komisji śledczych.

Czy to oznacza, że sprawa jest beznadziejna i nic się nie da zrobić? Nie, ale posłowie partii demokratycznych muszą wyciągnąć wnioski z doświadczeń kadencji po 2007 r. Prace komisji muszą być dobrze zaplanowane, na określony, możliwie krótki czas. Powinny być sprawnie poprowadzone, jasno pokazać patologie rządów PiS i zakończyć się – w miarę możliwości – jednoznacznymi konkluzjami. Rozwleczenie ich w czasie, pozwolenie na trollowanie komisji czy rozmywanie afer przez PiS skończyłoby się tak jak próby rozliczeń z kadencji po 2007 r.

A z czasem do komisji śledczych muszą dołączyć kolejne elementy, o których była mowa na początku tekstu, czyli skuteczne postępowania przed Trybunałem Stanu (tam, gdzie to będzie możliwe) oraz śledztwa prokuratorskie – same komisje śledcze nie wystarczą. Inaczej znów wszystko spełznie na niczym. A być może skończy się otwarciem drogi do kolejnego powrotu do władzy nacjonalistycznej, autorytarnej prawicy – pod szyldem PiS czy już nowym.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną