Oba łokcie na macie, a teraz lewą nogę wysuwamy do przodu, prawą unosimy na palcach, jednocześnie prawy łokieć do lewego kolana, patrzymy się na prawą dłoń, powoli podnosimy biodra, wypuszczając powietrze lewą dziurką od nosa w prawą stronę ucha, oddychamy, nic na siłę, do granicy bólu, szukamy balansu, uwalniamy złą energię. Nosz kur! Kto jako nowicjusz, sztywny kołek, uwalniał czakry z grupą praktykujących od dziecka joginów, ten wie, że łatwiejsze wydaje się uwolnienie Andrzeja Poczobuta z białoruskich kazamatów niż uwolnienie czakry spod siadu po turecku. Starałam się cieszyć, gdy moja przyjaciółka zaprosiła mnie i kilka swych najbliższych koleżanek na jogiński wyjazd, by uczcić swoje 50. urodziny. Jasne. Można się bawić bez szampana Palmer&Co., sącząc z kielicha napar z imbiru.
Elastyczność jogina to cecha, która po ostatnich wyborach parlamentarnych przydałaby się wszystkim polskim dziennikarzom i komentatorkom. Od kilku tygodni dzieją się w kraju rzeczy fantastyczne, dokonują się zmiany, ale dziennikarze jakby zamarzli w pozycji obranej cztery czy osiem lat temu. Nieważne, czy to pozycja kruka, smoka czy na pieska, nasz komentariat dalej nadaje na tę samą nutę. Co więcej, zgodnie z prawem inżyniera Mamonia, które mówi, iż lubimy słuchać piosenek, które już znamy, publiczność wręcz oczekuje stałego menu. Publika, zatruta podziałami ostatnich lat, jakby pragnie, by po przegranej Zjednoczonej Prawicy feministki jeszcze szerzej otworzyły parasolki, konserwatyści cofnęli się ze średniowiecza do ery prapszenicy, a lewica ma drapieżniej zwalczać hieny rodzimej przedsiębiorczości.
Chociażby obowiązkowe zajęcia z jogi twarzy rekomenduję braci dziennikarskiej i komentariatowi, bo zaprawdę wykazanie odrobiny wspólnej radości z tego, że fanatyczny w formie, a brunatny w treści autokratyczny rząd pislamu Polacy odsunęli od władzy, wymaga uśmiechu.