Po trwającym ponad 13 lat śnie, w który zapadł po katastrofie smoleńskiej, przebudził się właśnie kohabitacyjny wampir. W przeszłości wyssał on z naszego państwa już sporo politycznej krwi. Zawitał do nas jeszcze w 1990 r., gdy w trakcie tzw. wojny na górze skłócone solidarnościowe elity postanowiły uzupełnić kształtujący się wówczas parlamentarno-gabinetowy system rządów prezydentem wybieranym w głosowaniu powszechnym. Co potrafi ów wampir, można się było przekonać już w czasach prezydentury Wałęsy. Niestety, autorzy obecnej konstytucji nie mieli dość odwagi, aby wyciągnąć z tego wnioski i odebrać ludowi ulubione polityczne igrzyska, jakimi, poczynając od 1990 r., stała się prezydencka elekcja. Wyrwali wprawdzie wampirowi prewencyjnie kilka mniej istotnych zębów, takich jak „opiniowanie” przez prezydenta kandydatów na szefów MON, MSW i MSZ, ale dwa najważniejsze pozostały nienaruszone: prawo weta wobec ustaw oraz niezwykle silny mandat polityczny wynikający z bezpośredniego wyboru przez naród.
Dlatego przez kolejne lata wampir polował bez przeszkód, żywiąc się konfliktami kolejnych prezydentów z premierami. Czasem przybierało to formę „szorstkiej przyjaźni” (jak Millera i Kwaśniewskiego), czasem zaś otwartych, ośmieszających Polskę sporów o krzesło na szczycie Rady Europejskiej, jak w przypadku Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego. Wygląda na to, że po 13 latach letargu kohabitacyjny wampir obudzony sejmowym wystąpieniem Andrzeja Dudy jest bardzo głodny. Dowodem tego są wszystkie dotychczasowe decyzje prezydenta, łącznie z wyznaczeniem Marka Sawickiego na marszałka seniora. Nie był to bowiem gest wobec dotychczasowej opozycji, ale element rozgrywki mającej rozbić formującą się nową sejmową większość. Duda będzie bowiem opóźniał powstanie rządu kordonowej koalicji do ostatniego możliwego konstytucyjnie terminu.