Potem jednak na ekranie zobaczyłem (oczy mam jak sowa w nocy) snajperów na dachach, zadzwonił kumpel, który mieszka na Podwalu, że wyjść z domu nie może, bo pilnuje go policja, aż wreszcie ekran rozbłysnął strzelistą sylwetką Piłsudskiego na cokole. U stóp pomnika ktoś machał rękami. Odgania wróble? Nie, to Kaczyński w otoczeniu swoich nieprzekupnych druhów wygłaszał znany narodowi monolog o tym, że chciałby anihilować Berlin. Może nie w tej chwili, ale niech no tylko ten Niemiec Tusk ośmieli się zostać premierem...
Na razie prezes broni nas przed okupacją niemiecką, która sprawi, że niepodległość Polski będzie tylko „incydentem historycznym”. Normalnie człowiek by tego nie wymyślił, ale jeśli ktoś spędza pół życia na szczelnie umysłowo zablokowanej Nowogrodzkiej, w której jedna ściana nazywa się nienawiść, a druga pogarda, to co on może dobrego dla nas zrobić? Ren zasypać piaskiem, by suchą stopą dojść do prawdy?
Wszechświat, powiem nieco naiwnie, w każdej chwili zmienia swoją formę, bo na tym polega jego sens. Ktoś, kto o tym nie wie i żyje od lat w tej samej chwili, jest wynaturzeniem kosmosu. Swoją drogą, jak to się stało, że prezes partii jeszcze u nas rządzącej dał się wciągnąć w rywalizację wyborczą z germańską koalicją Donalda Tuska? Taki mąż stanu, największy spośród polskich patriotów, i tego nie zauważył? Że przegrał, też nie widzi. A ile upiornych planów jeszcze przed nim. Brrr! Nigdy nie zapomnę wygłoszonego przez Kaczyńskiego oświadczenia, że jest gotów poświęcić wzrost gospodarczy, jeśli taka będzie cena za wdrożenie jego wizji Polski.
Parę dni temu kawałek tej wizji brutalnie mną wstrząsnął. W Starym Masiewie, na terenie Białowieskiego Parku Narodowego, rozpędzona wojskowa ciężarówka zabiła żubra. Kierowca nie zdążył wyhamować, powiedział beztrosko jego dowódca.