Papierowe wojsko Błaszczaka
Papierowe wojsko Błaszczaka. Odchodzący minister nie mógł się powstrzymać
Odchodzący minister obrony nie mógł się powstrzymać i na kilka tygodni przed oddaniem władzy ogłosił kolejny gigantyczny projekt budowy szóstej dywizji wojsk lądowych. Jej trzon stacjonować ma na południe od Warszawy, z dowództwem w Nowym Mieście nad Pilicą, a więc na lewym brzegu Wisły. Ma się w niej znaleźć siedem bojowych brygad i pułków, jednostki wsparcia, dowodzenia i zabezpieczenia. Każda brygada liczyć ma cztery bataliony, wedle nowego, silniejszego ukompletowania. Plan „na bogato”, tyle że jak zwykle bez harmonogramu, szacunku kosztów, wyliczenia potrzebnego sprzętu czy skali niezbędnych inwestycji – ogromnych, bo to budowa od zera. Na podobnej zasadzie niecały rok temu minister „stworzył” piątą dywizję, na północny wschód od Warszawy, której też w rzeczywistości nie ma.
Na odchodne Mariusz Błaszczak położył więc ostatni fundament swojej wielkiej, trzystutysięcznej armii, którą Polakom obiecał, a której oni nie dali mu sformować.
Błaszczak dobrze wie, jak ciężko stworzyć nową dywizję, nawet gdy ma się składać z dwóch istniejących brygad i dołożenia dwóch nowych. Proces ten zaczął w 2018 r. z 18. Dywizją Zmechanizowaną (czwartą) i do końca kadencji nie dał rady dokończyć. Ale w wyborczym roku nagle przyspieszył i rzucił hasło „utworzenia” dwóch kolejnych, tym razem z niczego. Priorytet polityczny wziął górę nad preferowanym przez wojskowych „pączkowaniem” istniejących batalionów i brygad.
Jako minister Błaszczak musiał wiedzieć, z jakimi problemami borykają się dowódcy istniejących trzech i pół dywizji, którym brakuje ludzi, sprzętu, zasobów szkoleniowych i zaplecza bytowego. Jako polityk wolał promować papierowe wojsko. Gdziekolwiek się pojawiał w ostatnich miesiącach, tam „zostawiał” batalion, pułk, brygadę, dywizję.