Nie płakali po premierze
Ciao Pinokio! Ostatnia prosta premiera Morawieckiego. Dlaczego kończy się taką klęską?
Od momentu przegranych wyborów wszystkie frakcje Zjednoczonej Prawicy po raz pierwszy zgadzają się w jednym: to Mateusz Morawiecki powinien być kandydatem na premiera wskazanym przez prezydenta. Nie po to, aby Morawieckiego ostatni raz wypromować, ale raczej po to, by go ostatecznie utopić. Ten personalny pomysł wspiera bowiem tym razem nie tylko Jarosław Kaczyński, ale także najbardziej nienawidzący Morawieckiego Ziobro, Kamiński, Szydło czy bardziej niż chłodni w swoim stosunku do premiera Brudziński i Sasin. Wszystkie te postaci i grupki próbują zwalić na Morawieckiego winę za własne błędy i niepowodzenia. On sam przygotowuje się ponoć do swego ostatniego „exposé”. Miałoby być pełne ataków na Tuska, hołdów dla przeszłych dokonań rządu i niepohamowanych obietnic na przyszłość. To stałoby się przepustką Morawieckiego do udziału w wojnie o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim, w której atutem byłaby pozycja szefa pisowskiego „gabinetu cieni”.
Ale jest i drugi scenariusz, w którym rodzina Morawieckich zamierza wyprowadzić się do Hiszpanii, rozpoczynając wyprzedaż krajowych nieruchomości wartych dziesiątki, a może już setki milionów złotych, należących oczywiście wyłącznie do żony. Z towarzyszami z PiS Mateusza Morawieckiego łączy dziś już bowiem przede wszystkim strach. Boi się, że przyciśnięci przez nową władzę zaczną sypać jego, a oni boją się tego, że symetrycznie zachowa się on.
Syndrom Pinokia
Dlaczego człowiek, który w 2015 i 2016 r. był nadzieją na modernizację wizerunku PiS (nawet Witold Gadomski witał go wówczas na łamach „Gazety Wyborczej” serią tekstów, w których widział w nim liberalną odtrutkę na etatyzm Kaczyńskiego i Szydło), poniósł aż taką klęskę, pozostaje dziś osamotniony i ośmieszony?