Po ośmiu latach mafijnych konfitur i wielu innych słodyczy, po przegranych wyborach, Zjednoczona wciąż jeszcze Prawica ryczy na cały głos, że wygrała. To się pewnie u nich nazywa nieustępliwą wojną o prawdę. (A smród tych zdań roznosi się na Europę i pół świata).
Pamiętam, jak cztery lata temu przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi Jarosław Kaczyński zapowiadał, że jego partia stworzy nowe elity. Miały one pogrążyć te „postkomunistyczne”, które dotąd rządziły i wynosiły się nad innych, nad społeczeństwo. Te nowe, mówił wówczas prezes, będą ludziom służyć, bo mają w sobie bezinteresowność, gotowość do wspierania innych i empatię. A cechy te są obowiązkowe dla tych, którzy uczestniczą w polityce i „dążą do zdobycia władzy”.
Jakże dotkliwym szyderstwem wieje od tych słów. Przez te wszystkie lata co drugiego z nas ta nowa elita demonstracyjnie wyzywała od komunistów i złodziei, najgorszego sortu, posiadających gen zdrady, konfidentów, targowiczan, ludzi gardzących polskością, szmalcowników… Można by tak cytować bez końca. A słowa Dominika Tarczyńskiego, prawnika, który ukończył Katolicki Uniwersytet Lubelski, zaś teraz jest (i trzeba ten wstyd przeżuć) europosłem PiS, zapamiętam na zawsze: „Zapraszam Cię na solo, bydlaku”. Było to powiedziane do Lecha Wałęsy. Tak się wychowywały elity prezesa. Komentarza, za kogo do dziś uważam Tarczyńskiego, nie będzie.
Ale nie kąpmy się w już nieco wystudzonej wodzie. Wróćmy do minionego czwartku, gdy nowym parlamentarzystom wręczano zaświadczenia o wyborze na posła. Taka elitarna trójka nam się zebrała: dwóch dżentelmenów od kultury – prof. nauk humanistycznych Gliński, dr nauk humanistycznych Sellin oraz jeden całe życie niewinny Wąsik. W sumie – minister i dwóch wice.