Kraj

Janusz Korwin-Mikke odpalił to, co zwykle. Będziemy mieć w Sejmie dwie Konfederacje?

Janusz Korwin-Mikke na konwencji Konfederacji w Katowicach. 23 września 2023 r. Janusz Korwin-Mikke na konwencji Konfederacji w Katowicach. 23 września 2023 r. Arkadiusz Ławrywianiec / Forum
I stało się. Cykl się zamknął. Janusz Korwin-Mikke prowadzi swoich wyznawców wprost do rozłamu w kolejnej partii. Tym razem w Nowej Nadziei i Konfederacji.

Nie pierwsza to taka sytuacja. Choć z racji mocno senioralnego wieku tego weterana skrajnej prawicy być może ostatnia. Schemat jego działania wygląda zadziwiająco podobnie. Korwin-Mikke zakłada partię. Ugrupowanie zaczyna zwyżkować. Wychodzi z politycznego marginesu i przekracza w sondażach próg wyborczy 5 proc. I tu prezes odpala – nazywany tak w żartach przez ludzi obserwujących jego karierę polityczną – „Protokół 1 proc.”.

Czytaj także: Co słychać w Konfederacji? Porażka wyborcza, wojna domowa i lista romansów

Opowiada w wywiadach, że Hitler nie wiedział o Holokauście, niuansuje pedofilię, kobiety zalicza do bytów intelektualnie niższych, a osoby z niepełnosprawnością nazywa „kalekami” i „debilami”. Chwali Putina i Łukaszenkę, chce rozstrzeliwać dziennikarzy, hajluje w parlamencie, współpracowników nazywa kretynami i nieudacznikami oraz oskarża o wszelkie porażki. Koledzy są coraz bardziej zakłopotani. Kiedy bowiem partia ma jeden procent poparcia, nikt nie wczytuje się jakoś dogłębnie w wywody prezesa. Co innego, kiedy zbliża się do dziesięciu. Wypowiedzi zaczynają się wiralować i wywoływać skandal za skandalem. Poparcie leci na łeb, na szyję. Korwin-Mikke jednak pozostaje sobą i ani myśli tonować przekazu, nawet w kampanii wyborczej. Kocha przecież uwagę mediów i w tym, co uważa o ludziach i świecie, nie zamierza zmieniać czegokolwiek, bo jest jak zawsze święcie przekonany, że ma sto procent racji w racji.

Koledzy, którzy już widzieli się w roli posłów i ministrów, pod wodzą jakiegoś ambitnego pretendenta próbują zatrzymać samobójcze politycznie szarże prezesa. Próbują namówić go do unikania wypowiedzi publicznych, choćby ledwie w wyborczej kampanii. Kiedy to zawodzi, nakładają na niego jakieś kary, zawieszenia, zakazy. Oczywiście bez efektu, gdyż prezes nie nawykł kogokolwiek słuchać i jakkolwiek się dostosowywać. Ostatecznie załamani koledzy wszczynają więc rokosz i próbują pozbawić go funkcji. Korwin-Mikke jako monarchista uważa, że jest prezesem z urodzenia, nie z wyboru, i ani myśli dostosowywać się do decyzji jednostek, choćby nawet stanowiły w jego partii większość. W efekcie albo zostaje z takiego ugrupowania wyrzucony, albo trzaska drzwiami sam. Porzuca partnerkę, znajduje o kolejną dekadę młodszą i rusza szarżą, by założyć następną partię. I tu kółko się zamyka, wracamy do etapu pierwszego.

Czytaj także: Żydzi, masoni i niskie podatki. Braun i Korwin-Mikke: ukryte twarze Konfederacji

Ten sam „cykl życia” partii

Korwin-Mikke jest bowiem zarazem najmocniejszym aktywem swojej partii, jak i jej najcięższym balastem. To zazwyczaj najbardziej głośny jej polityk, ale i jednocześnie koszmarnie kontrowersyjny. Ma rzeszę wiernych wyznawców i tylu samo śmiertelnych wrogów. Bardzo rozpoznawalny, ale i zarazem z ogromnym elektoratem negatywnym. Skupia na sobie uwagę mediów, ale zupełnie nie wie, kiedy powiedzieć stop i zatrzymać swoje publiczne wywody, tak by nie zacząć tracić poparcia. Dowcipny, inteligentny i charyzmatyczny jest zarazem skrajnym mizoginem i pozbawionym jakiejkolwiek empatii społecznym darwinistą, zakochanym przede wszystkim w swoim własnym głosie i snutych przez siebie teoriach.

Czytaj także: Korwin-Mikke zakłada nową partię. Jak długo przetrwa?

Ten sam „cykl życia” partii powtarzał już wielokrotnie. Jego kolejne ugrupowania – Unia Polityki Realnej, Kongres Nowej Prawicy, Platforma Janusza Korwin-Mikkego i KORWiN/Wolność – zaliczały gwałtowne wzrosty poparcia, aby w chwilę później poszybować w sondażach w dół wskutek kolejnej straceńczej szarży prezesa na „polityczną poprawność” i „lewackie wymysły”, takie jak „wiek zgody”, „równość płci” czy „demokracja”. I w każdym z tych ugrupowań znajdował się jakiś ambitny desperat, w którego głowie rodził się pomysł zastąpienia Korwina w roli wodza „korwinizmu”. W UPR był nim dziś znany antyaborcjonista Mariusz Dzierżawski, a potem późniejszy poseł Kukiz ’15 Bartosz Józwiak. W KNP żelazny jednoprocentowy kandydat w wyborach prezydenckich, nazywany z racji charakterystycznego wyglądu Jožinem Z Bažin – Stanisław Żółtek. W partii KORWiN/Wolność zaś Przemysław Wipler. I dziś, kiedy ów cykl jednego procenta znów się odtwarza, mamy do czynienia z kolejną wojenką, którą odpalił ten sam były poseł PiS i lobbysta.

Czytaj także: Odszedł Krul, niech żyje król. Historyczna zmiana w partii KORWiN

Korwin-Mikke, Konfederacja i wybory 2023

Schemat jest dokładnie taki sam jak zawsze. Jeszcze w lecie Konfederacja szybowała w sondażach. Te dawały jej nawet 15 proc. poparcia. Miała być kingmakerem nowej kadencji. Działacze z jedynek na listach brali kredyty na kampanie i szyli u krawców garnitury na miarę, co by się godnie prezentować w ławach poselskich. Sławomir Mentzen widział się ministrem finansów. Krzysztof Bosak przymierzał się do fotela Marszałka Sejmu. Obaj zaś zgodnie deklarowali – żadnej koalicji z PO i PiS, idziemy po samodzielną władzę. Jednak wraz z nadejściem jesieni zaczęła się psuć pogoda dla Konfederacji. TikTok i „piwo z Mentzenem” nie wystarczyły jako paliwo dla wehikułu, który miał wprowadzić partię z dobrym wynikiem do Sejmu. Dodatkowo inne partie skorzystały z hojnych publicznych dotacji i zamiast przejeść je jak konfederaci, zużyły sporo funduszy na kampanię. Jednocześnie PiS wykonał szarżę na skrajne prawo, przejmując wiele z antyukraińskiej, ksenofobicznej i ultrareligijnej retoryki pretendenta do rządu dusz na prawicy. Nacjonalistyczną flankę obsadził w PiS sponsorowany hojnie przez rząd Robert Bąkiewicz, wspierany dzielnie przez Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej Jana Żaryna i ministra edukacji i nauki Przemysław Czarnka.

Klęski dopełniła rekordowa frekwencja, bo jak się okazało, większość nowych głosujących to zupełne „normiki”, do których nie trafiali religijnie fanatyczni rusofilscy płaskoziemcy walczący z 5G i żydowskimi spiskami Big Pharmy, którzy licznie występowali na listach Konfederacji. Tych zaś poglądy nagłaśniali liczni twitterowi harcownicy oraz dziennikarze. Liderzy partii próbowali jeszcze ograniczać straty, spędzając czas w mediach głównie na tłumaczeniach się z coraz dziwniejszych poglądów swoich kandydatów – od jedzenia psów po wiarę w broń elektromagnetyczną. I wówczas swoje trzy grosze dorzucił Korwin-Mikke. W kontekście pedofilskiej afery wśród youtuberów Pandora Gate zaczął domagać się zniesienia tzw. wieku zgody, czyli granicy lat, po których przekroczeniu człowiek może sam decydować o tym, z kim ma stosunki płciowe. Zaraz potem znalazł się na zebraniu Fundacji Patriarchat, gdzie mówcy roztaczali wizję wypychania kobiet z przestrzeni publicznej, chwalili rozwiązania obowiązujące w tej materii w Arabii Saudyjskiej i dywagowali o potencjalnym statusie prawnym kobiet gdzieś pomiędzy mężczyzną a własnością. I z 15 proc. Konfederacji zrobiło się przy urnie ledwie siedem.

Wybory 2023: Co się stało z naszą Konfą? Źródła druzgocącej porażki

Może jeszcze gdyby Konfederacja nie poległa tak sromotnie w wyborach, jakoś by się to Korwin-Mikkemu upiekło. Tego typu poglądy głosi przecież od 40 lat z okładem. Jednak partia wprowadziła ledwie 18 posłów do Sejmu i mimo że Mentzen deklarował, że bierze winę za porażkę wyboczą na siebie, największą wściekłość przegranych liderów wzbudził nic sobie nie robiący w kampanii z kierowanych wobec niego nakazów, zakazów i gróźb Korwin-Mikke. Atak na niego przypuścili pod wodzą szefa sztabu wyborczego partii Witolda Tumanowicza nacjonaliści, wykluczając nestora skrajnej prawicy z grona rady liderów Konfederacji. Murem za Korwin-Mikkem stanęli szeregowi działacze Nowej Nadziei, ogłaszając dodatkowo relacje o domniemanym pozamałżeńskim romansie Tumanowicza.

Dwie Konfederacje w Sejmie?

28 października 2023 r. konflikt miało rozstrzygnąć posiedzenie zarządu Nowej Nadziei. Podczas tego zjazdu Mentzen, wsparty przez Wiplera, oznajmił, że Korwin-Mikke nie znajdzie się na listach Konfederacji w czekających nas wyborach do europarlamentu. Efekt mógł być tylko jeden. Ten co zawsze. Co prawda Korwin-Mikke dał sobie na decyzję o założeniu nowej partii jeszcze dwa tygodnie, ale jak twierdzi, dalsze negocjacje z Mentzenem nie mają jego zdaniem żadnego sensu.

Czytaj także: Zawinięci w onucę. Konfederacja się kłóci i topnieje w sondażach

Czy i tym razem stworzy nowe ugrupowanie? Wielce prawdopodobne. Czy to oznacza koniec Konfederacji? Strategia przesuwania się do centrum, wzorem węgierskiego Jobbiku, jak na razie zawiodła. I tak samo jak w wypadku partii znad Dunaju przynosi na razie podobne efekty. Zaczynają odpadać z jej szeregów radykałowie. Na Węgrzech był to Laszlo Toroczkai, który nie chcąc łagodzić przekazu, założył Ruch Naszej Ojczyzny (węg. Mi Hazánk Mozgalom) i zgarnął z nim 6 proc. poparcia. Czy tak będzie i w polskim przypadku? To całkiem możliwe, bo Konfederacja pęka także wzdłuż innej linii. Drugim chowanym w kampanii politykiem, któremu dodatkowo wycięto z list wyborczych Konfederacji wielu kandydatów, jest religijny fanatyk i propagator niezliczonych teorii spiskowych Grzegorz Braun. I o ile Korwin-Mikke nie znajdzie się w nowym Sejmie, bo przeskoczyła go startująca z dwójki Karina Bosak, o tyle Braunowi udało się zwiększyć reprezentację jego partii Konfederacja Korony Polskiej do czterech posłów, co jest jedną piątą szabel w klubie poselskim i decyduje w zasadzie o jego egzystencji. Jemu, tak jak Korwin-Mikkemu, kurs do centrum nie pasuje zupełnie. Możliwe więc, że panowie połączą siły i będziemy mieć zaraz dwie Konfederacje w Sejmie. Jedną „light” pod wodzą konsorcjum Mentzen/Wipler i Bosak/Tumanowicz i drugą „hard core”, której liderować będą Braun i Korwin. Sprawa wyjaśni się w dwa tygodnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama