Nie odkładaj radości na później (Don’t postpone joy) – taki napis znajduje się na drzwiach niewielkiego różowego pawilonu przy ulicy Zachodniej Dwunastej w dzielnicy parków rozrywki Coney Island w Nowym Jorku. Pawilonik to własność Benny’ego Harringtona. To jedna z trzech parterowych budek z grami – pomalowanych na niebiesko, różowo i miętowo. Na zapleczu nie ma jak się ruszyć, bo Benny niczego nie wyrzuca. To dziś jeden z niewielu niezależnych operatorów gier. Niegdyś wąska alejka zwana Jones Walk była ich pełna. Musieli się wynieść, kiedy weszli duzi gracze, którzy operują franczyzami od Disneya czy firmy Mattel. Benny to kolekcjoner dziwacznych przedmiotów: zabawek, figurynek, durnostojek, kiczowatych obiektów, które na pewno pokochałaby Wisława Szymborska. Z tych obiektów konstruuje miniparki rozrywki – przez kolorowe krajobrazy jadą kolejki i samochodziki. Pastelowe pawilony to projekt życia ich właściciela – malutkie przyczółki frajdy.
Benny to jeden z mądrzejszych mistrzów uważności, jakich w życiu spotkałam – a jego plansza z hasłem o radości wypisanym na różowych drzwiach – została ze mną jako jedno z najcenniejszych nowojorskich wspomnień. I przekonanie, że radość, zabawa, frajda jest rzeczą egzystencjalnie istotną i właściwą. Także w sprawach najpoważniejszych.
Radość nie zbija niczego z piedestału – choć takie stwierdzenie często zbija ludzi z pantałyku. Tak jakby niepisaną zasadą w sprawach istotnych było utrzymanie marsowej miny, minorowego tonu, czarnowidztwo, sceptycyzm – w takiej postawie widzi się symptomy inteligencji, refleksyjności. Radość, optymizm, entuzjazm – w tym widzi się symptomy głupoty i żenady. Jak szły te przysłowia? Nadzieja matką głupich. Cieszy się jak głupi do sera.