Po pytaniach Wojtunika o podsłuchiwanie opozycji. Akcja szykowana na czas tuż po wyborach?
Były szef CBA Paweł Wojtunik zapytał szefów pisowskich służb specjalnych w programie TVN24, czy – tak jak twierdzą jego informatorzy – CBA lub inna służba dostała polecenie inwigilowania opozycji. Zdaniem Wojtunika miało się to dziać w końcówce kampanii wyborczej, przy użyciu tzw. podsłuchów pięciodniowych, które stosuje się w sytuacjach niecierpiących zwłoki, zanim sąd wyrazi na nie zgodę.
Wojtunik zadał cztery pytania:
- „Czy prawdą jest, że podczas odprawy w Lucieniu [tam mieści się ośrodek CBA] dwa dni przed wyborami zapadły decyzje, dyspozycje, wydano zalecenia, aby w kontekście wyborów parlamentarnych masowo stosować kontrolę operacyjną wobec przedstawicieli ugrupowań opozycyjnych z położeniem szczególnego nacisku na jedno z ugrupowań tworzących koalicję przedwyborczą?”. Wojtunik od razu dodał, że chodzi o Trzecią Drogę (składającą się z PSL i Polski 2050 Szymona Hołowni).
- „Czy koordynatorzy, koordynator lub zastępca w takim spotkaniu, w naradzie uczestniczyli? Czy te zalecenia płynęły z góry, czy o takich ewentualnych zaleceniach i pomysłach wiedzieli, akceptowali, czy się ewentualnie na nie godzili?”.
- „Czy podobne zalecenia i pomysły masowego stosowania kontroli operacyjnej, przypominam: na zasadzie podsłuchów pięciodniowych, w ramach których nie uzyskuje się zgody sądu, a jedynie akceptację ze strony prokuratora generalnego, były przekazywane i takie podsłuchy były realizowane przez ABW, SKW, policję czy inne służby posiadające uprawnienia operacyjne?”.
- „Czy informacje z tych kontroli operacyjnych, jeżeli prawdą jest, że zostały zastosowane, były przekazywane innym politykom i były wykorzystane w prowadzonych negocjacjach i działaniach politycznych?”.
W imieniu służb zaprzeczył temu zastępca ministra-koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn, oświadczając: „To nieprawda. Służby specjalne działają w granicach prawa i w oparciu o przepisy”.
Czytaj też: Prokuratura bierze na celownik Giertycha i Brejzę
Inwigilacja na czas po wyborach?
To, że służące władzy PiS służby podsłuchują opozycję polityczną, a nawet że robią to w kampanii, może być prawdopodobne, jeśli przypomnimy sobie „aferę Pegasusa”. Po prostu mają, przynajmniej za tych rządów, takie obyczaje. Jeśli miałyby to robić za pomocą podsłuchów pięciodniowych, to bardziej prawdopodobne, że inwigilacja została zlecona na czas po wyborach, bo dzięki temu PiS, który nie jest w stanie utrzymać władzy, mógłby utrudniać powstanie rządu i celniej kierować swoje zabiegi o wyciąganie posłów z innych partii.
Ale niezależnie od tego, kiedy miałoby się to dziać, byłoby to przede wszystkim przestępstwem nadużycia władzy, ponieważ – według przepisów – podsłuchu jako najdrastyczniejszej formy naruszenia prywatności używa się w ostateczności do wykrywania i ścigania przestępstw, a nie do walki politycznej.
Odpowiedzialność za takie ewentualne działania spoczywałaby przede wszystkim na szefach zlecających takie działania i na ich przełożonych, czyli koordynatorach służb specjalnych, którymi są Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik. Można by ich wtedy uznać za recydywistów, bo raz już byli skazani za nadużycie służb i działań operacyjnych do celów politycznych – odsunięcia Andrzeja Leppera od władzy za pomocą wykreowanej przez służby tzw. afery gruntowej.
Wojtunik zastrzegł, że informacje o zleceniu podsłuchów trudno zweryfikować, bo inwigilacja w Polsce nie podlega zewnętrznej kontroli. Fakt: nie podlega, czego bronił także on sam jako szef CBA, gdy po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2014 r. przygotowywano szeroką nowelizację prawa dotyczącego inwigilacji. Ale też publicznie przyznał się do błędu.
Czytaj też: Posłanka Gajewska w radiowozie, czyli wolność i równość według PiS
Dokumenty, ewidencja, skruszeni świadkowie?
Sprawa wykrycia i pociągnięcia do odpowiedzialności za inwigilację polityczną nie jest jednak beznadziejna. Także jeśliby dokumenty były niszczone, co ma ponoć teraz miejsce na olbrzymią skalę (coraz więcej mówi się o takich wypadkach). Ponoć są równolegle kopiowane, o czym we wpisie na X (dawniej Twitter) wspomniał Donald Tusk. A nawet jeśli zostaną zniszczone bezpowrotnie, to powinny zostać protokoły zniszczenia. A już poza tym wszystkim, żeby takie podsłuchy pięciodniowe miały pozory legalności, muszą w chwili ich rozpoczęcia być zgłoszone do sądu.
Pozostaną też świadkowie, czyli gotowi zeznawać nawróceni funkcjonariusze. Sam Wojtunik na kilka dni przed swoim oświadczeniem w TVN24 pisał na platformie X, że już się do niego zgłaszają kandydaci na „świadków koronnych”.
Dowód z zeznań świadka, szczególnie niedługo po wydarzeniu, jest mocny. Zwłaszcza jeśli poparty jest innymi zeznaniami i łańcuchem poszlak. Taką poszlaką może być sam fakt, że np. odbyło się niszczenie dokumentów, a już mówi się o pospiesznych zakupach wysokowydajnych niszczarek czy maili do pracowników o trzydniowej „przerwie technicznej”, która spowoduje, że nie będą mieli „dostępu do zasobów” (skan tego maila umieścił na X sędzia Maciej Czajka).
Jeśliby do takiego niszczenia doszło, to odpowiedzialność za niedopełnienie obowiązku nadzoru ponoszą szefowie instytucji, w których miało to miejsce. Jeśli chodzi o szefów w randze ministra, to może to być odpowiedzialność konstytucyjna. Szczególnie gdyby rzecz dotyczyła podsłuchiwania bez podstawy prawnej opozycji politycznej, i to w okresie wyborczym. Byłby to bowiem proceder łamiący prawo, ale też godzący w podstawowy mechanizm demokracji.
A gdyby potwierdziły się informacje o zleceniu podsłuchów pięciodniowych opozycji, odpowiedzialność konstytucyjna dotyczyłaby ministra-koordynatora służb specjalnych. I tym razem prezydent Andrzej Duda by nie pomógł, bo nie może ułaskawić skazanego przez Trybunał Stanu.