Operacja TVP. Jak odbić media publiczne? Propagandyści PiS nie mogą spać spokojnie
Po wygranych wyborach i po utworzeniu nowego rządu będziemy potrzebowali dokładnie 24 godz., żeby telewizja pisowska, rządowa, zamieniła się znowu w publiczną – zadeklarował Donald Tusk. Czy rzeczywiście dzisiejsza opozycja ma plan, jak odbić obsadzone przez nominatów PiS media publiczne, czyli Telewizję Polską, Polskie Radio i Polską Agencję Prasową (PAP)?
W TVP uspokajają: mamy dużo czasu
Na pierwszy rzut oka to zadanie bardzo trudne. W myśl obowiązującego dziś prawa – uchwalonego przez PiS – o składzie zarządów TVP, PR i PAP decyduje Rada Mediów Narodowych. W RMN przewagę trzech z pięciu głosów ma PiS (pozostałe dwa należą do reprezentantów Lewicy), a kadencja Rady upływa dopiero w 2028 r. Na razie jednoosobowe zarządy Polskiego Radia i Telewizji Polskiej stanowią odpowiednio Agnieszka Kamińska i Mateusz Matyszkowicz, zaś w PAP rządzi Wojciech Surmacz.
Wszyscy to wierni apologeci PiS. Na korytarzach przy ul. Woronicza oraz przy pl. Powstańców, gdzie znajdują się redakcje programów informacyjnych TVP, króluje uspokajająca plotka: mamy jeszcze dużo czasu, do końca obecnej kadencji RMN nas nie ruszą. A nawet gdyby kompetencje powoływania władz mediów publicznych powróciły do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (to ona konstytucyjnie odpowiada za media publiczne, a jeszcze w 2016 r. TK uznał pozbawienie jej tego prawa za niezgodne z ustawą zasadniczą), tu również miażdżącą przewagę ma PiS. Dzisiejsza opozycja ma tylko jednego członka, wybranego przez Senat prof. Tadeusza Kowalskiego. A kadencja upływa dopiero za pięć lat.
Jej skrócenie jest możliwe tylko w wypadku zgodnego odrzucenia jej dorocznego sprawozdania przez Sejm, Senat i prezydenta. Jeśli nawet opozycja zyskała większość w obu izbach parlamentu, trudno liczyć na to, że Andrzej Duda odrzuci sprawozdanie KRRiT. Czy zatem rzeczywiście pisowscy propagandyści mogą spać spokojnie? Otóż niekoniecznie.
Czytaj też: „Media Obajtka” nie dla Trzeciej Drogi ani Lewicy
Unieważnić Radę Mediów Narodowych?
Pierwsza z koncepcji zakłada powielenie operacji, którą przeprowadził PiS w 2016 r., przejmując Trybunał Konstytucyjny. Wtedy pisowska większość w parlamencie uchwaliła unieważnienie wyboru członków Trybunału dokonanego przez ustępujący parlament. Część prawników uważa, że powstał precedens i skoro wtedy PiS-owi się udało, a „dublerzy” od lat zasiadają w Trybunale i orzekają, to można taką operację powtórzyć.
Tym razem parlament miałby unieważnić uchwałą wybór pisowskich (lub wszystkich) członków RMN i powołać nowych, a ci natychmiast zmieniliby zarządy publicznych mediów. A uchwała, w odróżnieniu od ustawy, nie wymaga podpisu prezydenta.
Jak mówił branżowemu Presserwisowi dr hab. Marcin Górski z Uniwersytetu Łódzkiego, to otworzyłoby drogę do wymiany zarządów publicznych mediów w 24 godz., nawet bez czekania na powołanie nowego rządu. Taką przygotowaną wcześniej uchwałę Sejm mógłby podjąć nawet na pierwszym posiedzeniu, jeszcze przed powołaniem nowej Rady Ministrów. Nawet gdyby prezydent Duda maksymalnie wykorzystał konstytucyjne terminy, pierwsze posiedzenie Sejmu musi odbyć się najpóźniej 14 listopada.
Czytaj też: Co zrobi prezydent Duda? Dwa skrajne scenariusze
Postawienie w stan likwidacji?
Druga koncepcja odbicia mediów publicznych opiera się na uprawnieniach właścicielskich. Polskie Radio, TVP i PAP należą w 100 proc. do skarbu państwa, a funkcję ich jednoosobowego właściciela pełni minister kultury. Może on w każdej chwili zwołać Walne Zgromadzenia Akcjonariuszy, których jest jedynym uczestnikiem, i postawić medialne spółki w stan likwidacji. Następnie zaś wprowadzić zarządy komisaryczne, których nie ma prawa odwołać Rada Mediów Narodowych.
Zarządy komisaryczne natychmiast przeprowadziłyby zmiany w PR i TVP, zaś ich kadencja potrwałaby aż do czasu, gdy nowej koalicji rządowej udałoby się przeprowadzić zmiany w prawie dotyczące mediów publicznych, czyli w najgorszym razie aż do końca kadencji Andrzeja Dudy w 2025 r.
Zmiany przez rady nadzorcze?
Trzecia, pośrednia koncepcja to zmiany dokonane przez rady nadzorcze. Te powoływane (i odwoływane) są przez RMN, mają prawo zawieszać członków zarządów mediów publicznych i delegować swoich członków do pełnienia obowiązków w zarządach PR, TVP czy PAP. To najmniej prawdopodobny scenariusz, niepotrzebnie przedłużający i komplikujący całą operację, ale, jak mówią moi rozmówcy, możliwy z pewnych powodów formalnych.
Czy po wymianie zarządów szybko zobaczymy zmiany na antenie? Pojawiają się głosy, że Polskie Radio i TVP to ogromne instytucje, zatrudniające po kilka tysięcy osób, więc przestawienie wajchy na uczciwy i obiektywny przekaz może być potwornie trudne, zwłaszcza w krótkim terminie. To mit. Doświadczenie poprzednich zmian władzy w mediach publicznych pokazuje, że zawsze odbywało się to szybko i skutecznie.
W TVP zmiany mogą być szybkie
Powód jest prosty. Wprawdzie w radiu i telewizji pracują tysiące osób, ale praktyczny wpływ na wygląd i przekaz anteny ma grupa mniej niż 10 proc. pracowników, czyli raptem maksymalnie 100 osób – dyrektorów, kierowników, prezenterów i reporterów oraz kierujących ich pracą wydawców. Jej wymiana faktycznie jest możliwa w 24 godz., a nieoficjalnie mówi się, że od dawna istnieje zasób specjalistów zwolnionych przez „dobrą zmianę”, którzy gotowi są wrócić do pracy.
Reszta pracowników TVP i innych mediów publicznych to techniczni fachowcy, realizatorzy, kamerzyści czy montażyści, którzy po prostu wykonują swoje obowiązki – niezależnie od tego, kto aktualnie jest u władzy. Można się krzywić, że przez ostatnich osiem lat służyli PiS-owi, ale oni w większości są apolityczni i po prostu – niezbędni. Zresztą, umówmy się, nie ma większego znaczenia, jakie poglądy ma pani pudrująca gościom nosy przed wejściem na antenę.
Czytaj też: „Wiadomości” TVP cofnęły się o krok. Warto było to obejrzeć
Kto może przyjść do mediów publicznych?
Oczywiście pełno jest już spekulacji, kogo opozycja (a raczej – już nowa władza) wyśle do mediów publicznych. W przypadku Polskiego Radia najczęściej pojawia się nazwisko Kamila Dąbrowy, byłego dyrektora Programu I Polskiego Radia, zwolnionego przez pisowską władzę po tym, jak kazał co godzinę nadawać na antenie hymny Polski i Unii Europejskiej. Poważnym kandydatem na szefa TVP ma być z kolei były prezes tej instytucji Janusz Daszczyński, telewizyjny fachowiec, który zarządzał już TVP w latach 2015–16.
Jeśli nowa koalicja chce przejąć media rządowe i uczynić je od nowa publicznymi, ma w ręku narzędzia sytuujące się na granicy prawa. W tej nadzwyczajnej sytuacji wydaje się to działanie usprawiedliwione i społecznie pożyteczne. Pytanie tylko, czy politycy trzech opcji tworzących nową koalicję rządową, doskonale wiedzący, jak potężnym narzędziem są media publiczne, dogadają się szybko, kto konkretnie zyska na nie wpływ.